Polinezja – perła Pacyfiku
W podróż po Polinezji – przyrodniczym raju – zwanym perłą Pacyfiku - zabiera nas Andrzej Aleksandrzak, żeglarz i podróżnik z Krotoszyna.
Razem z towarzyszami podróży wsiadamy w samolot w Warszawie i przez Paryż oraz Los Angeles dolatujemy do Papeete na Tahiti. Tu przesiadamy się na małe „skrzydlate busy” stanowiące środki transportu pomiędzy wyspami. Docieramy do Raiatei. Na małym lotnisku w Uturoa przedstawicielka firmy czarterowej wita nas, zawieszając każdemu na szyi naszyjnik z kwiatów. Teraz tylko zaokrętowanie na katamaranie, uzupełnienie zapasów i możemy wypływać.
Przydomowe groby
Obieramy kierunek na Maupiti – jedną z najpiękniejszych wysp Polinezji Francuskiej. Wejście do laguny prowadzi wąskim korytarzem wśród raf, na których rozbijają się fale. Trzeba uważać przy nawigowaniu. Kotwiczymy niedaleko wioski Petei. Zaskakuje nas widok grobów usytuowanych przy małych domkach schowanych wśród bujnej roślinności. Przetrwała tu jeszcze tradycja grzebania bliskich przy domostwach – choć nagrobki są już współczesne – by chronili żywych przed złymi duchami.
Bezludne plaże
Po dobrze przespanej nocy opływamy wyspę pontonem i zatrzymujemy się na niewielkich, bezludnych plażach. Nurkujemy na mijanych skupiskach koralowców, podziwiając tętniący życiem, kolorowy podwodny świat. I tak szybko mija cały dzień. Już o zachodzie słońca, klucząc w labiryncie raf, dopływamy do jachtu. Na tej wyspie nie ma jeszcze dużych kompleksów hotelowych, jest cicho i spokojnie. Spędzamy noc na katamaranie i kolejnego dnia opuszczamy ten piękny zakątek. Po wyjściu na otwarty ocean zauważamy przepływające nieopodal humbaki.
Spotkanie z rodakiem
Docieramy do wyspy Bora – Bora. Klimat jest całkiem inny – są tu już kompleksy hotelowe, złożone z postawionych na palach w wodzie domków stanowiących apartamenty. Nie brakuje również ekskluzywnych lokali i restauracji. To turystyczny raj. Ku naszemu zdziwieniu – widzimy jacht pod polską banderą. To Mirek Lawiński żeglujący dookoła świata trasą przedwojennego żeglarza Wagnera. Miłe spotkanie, wspólne nurkowanie na rafie, a wieczorem opowieści o odwiedzanych lądach. Robimy także wypad do ekskluzywniej restauracji Bloody Marys, w której gościli mn. Brando, Fonda, Steward, Iglesias, czy Polański. No i nie odmawiamy sobie wypicia w tym miejscu lokalnego drinka.
Podwodny świat
Czas ruszać w drogę, na wyspę Tahaa. Kotwiczymy w lagunie i udajemy się na rafę. Pływając i nurkując podziwiamy bajeczne, koralowe ogrody. Wśród koralowców uwijają się różnokolorowe ryby, które podpływają do szyb masek i z ciekawością zaglądają nam w oczy. Inne delikatnie skubią nas po nogach. Wpływamy w ławicę pasiastych żebrowatych ryb, które nie wykazują strachu. Z załomku rafy wychyla się murena, szczerząc okazałe zęby. Nieopodal przepływa żółw. Jesteśmy zafascynowani tym podwodnym światem.
Egzotyczne owoce i świątynia
Wracamy na Raiateę i rozpoczynamy zwiedzanie. Wąskimi, gruntowymi drogami wjeżdżamy w głąb krateru. Bujna roślinność miesza się ze sobą, tworząc piękne kompozycje. A wśród nich porozrzucane są poletka bananowców, ananasów, wanilii czy drzewek chlebowy. Maria – nasz polinezyjski kierowca i przewodnik – pokazuje nam owoce, których sok jest doskonałym środkiem na oparzenia słoneczne. Nieopodal małej wioski Opoa, zwiedzamy pozostałości jednego z największych kompleksów świątynnych Polinezyjczyków, Taputapuatea, stanowiący w przeszłości centrum życia religijnego regionu. Znajduje się tu kamień z wyciętym trójkątem symbolizującym wspólnotę Polinezyjczyków, zawartą pomiędzy Hawajami, Nową Zelandią i Wyspą Wielkanocną.
Czarne perły
Z Raiatei płyniemy na Tahaę, gdzie na południowym cyplu zwiedzamy rodzinną farmę hodowli czarnych pereł. Na pomoście, wokół którego w płytkiej wodzie żyje ok. 30 tysięcy perłopławów, właścicielka objaśnia nam w jaki sposób się je produkuje. W jej mieszkaniu oglądamy pudła pełne pereł oraz wykonanej z nich różnego rodzaju biżuterii, porozkładanych na stołach i półkach. Jest tego tyle, co w niejednym dużym sklepie jubilerskim, choć w oknach i drzwiach nie widać krat. Opuszczamy gościnną, spokojną lagunę. Przy wąskim przesmyku w rafie, prowadzącym na otwarty ocean, napotykamy silny wiatr i dużą falę. Odpływamy.
Lokalne specjały
Nocą, przy mocnym wietrze, docieramy do Huahine. Po południu kotwiczymy w zatoce Avea i wieczorem udajemy się do małej, rodzinnej restauracji, by spróbować lokalnych przysmaków – owoców morza i sałatki po polinezyjsku. Kolejny dzień spędzamy na plaży z widokiem na zatokę otoczoną bujną roślinnością. Brodząc w cieplej wodzie, rozłupujemy znalezione kokosy i podglądamy podwodne życie koralowej rafy. Jest cicho, spokojnie i ciepło. Podziwiamy urokliwy zachód słońca. Sielankowa atmosfera, jest jak w raju. Wieczorem znów odwiedzamy, poznanych Polinezyjczyków. Obdarowani naszyjnikami i wiankami z kwiatów, w dobrych humorach wracamy na jacht. O świcie opuszczamy gościnną zatokę. Po drodze odwiedzają nas baraszkujące w lagunie delfiny. W okolicy Fare, podczas nurkowania na rafie, obserwujemy płaszczkę lamparcią. Płynąc obok niej, podziwiamy jej majestatyczne i harmonijne ruchy. Opuszczamy urokliwą Huahine, żeglując z korzystnym wiatrem na Adiatermę. Po drodze jeszcze raz wracamy na Raiateę, aby pod wodą podziwiać tętniącą życiem rafę.
Powrót do domu
Niestety czas wracać. Zdajemy jacht i lecimy na Tahiti. Zwiedzamy stolicę Papeete. Po zmroku ulice pustoszeją, życie toczy się jedynie na bulwarze portowym, gdzie można posmakować tutejszej kuchni. W małej restauracyjce trafiamy na pokaz tańców polinezyjskich. Odlatujemy. Niestety, wspaniała przygoda dobiegła końca. Na szczęście pozostaną niezatarte wspomnienia, których nie da się opisać słowami.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.