Od początku meczu przewagę zyskali bardziej doświadczeni goście, górujący w każdym elemencie siatkarskiego rzemiosła, czyli zagrywce, obronie i ataku. Przy stanie 17:21 o czas poprosił trener Grzegorz Wiertlewski. Gdy po powrocie na parkiet rywale zdobyli dwa następne punkty uczynił to ponownie. Niestety, wskazówki niewiele dały i skończyło się na porażce 20:25. W drugim secie oba zespoły punkty zdobywały miniseriami. Zaczęło się od prowadzenia krotoszynian 2:0, ale po chwili przegrywali oni już 3:7, by następnie remisować 8:8, przegrywać 8:11 i remisować 11:11. Od tego momentu walka toczyła się praktycznie punkt za punkt. W końcówce gospodarze prowadzili 22:20 i 24:23. Liskowianie obronili setbola, sami zdobywając dwa następne punkty i zwyciężając na przewagi 26:24. Mogło być jednak całkiem inaczej, gdyby astrowicze nie zepsuli aż siedmiu zagrywek. A warto dodać, że goście do tego momentu byli w tym elemencie bezbłędni. Ta ich passa zakończyła się w kolejnej partii, w której, przy serwisie to oni popełnili aż siedem błędów. Mimo to, dzięki skutecznym atakom przeciwników, krotoszynianom nie udało się zyskać przewagi i przez cały czas było remisowo: 5:5, 7:7, 9:9, 12:12, 14:14, 16:16, 19:19, 21:21. Gdy Liskowiak zdobył dwa następne punkty mieliśmy przerwę na prośbę Wiertlewskiego. Tym razem podpowiedzi pomogły i po chwili na tablicy było 23:23. Wtedy o czas poprosili goście i po powrocie na boisko zdobyli dwa brakujące punkty zwyciężając 25:23 i cały mecz 3:0. Szkoda, bo wygranie minimum jednej odsłony niewątpliwie było w zakresie możliwości gospodarzy, którzy spadli na czwarte miejsce w tabeli. (wb)
Drugiej porażki doznali trzecioligowi siatkarze Astry. Tym razem we własnej sali ulegli Liskowiakowi Lisków.Od początku meczu przewagę zyskali bardziej doświadczeni goście, górujący w każdym elemencie siatkarskiego rzemiosła, czyli zagrywce, obronie i ataku. Przy stanie 17:21 o czas poprosił trener Grzegorz Wiertlewski. Gdy po powrocie na parkiet rywale zdobyli dwa następne punkty uczynił to ponownie. Niestety, wskazówki niewiele dały i skończyło się na porażce 20:25. W drugim secie oba zespoły punkty zdobywały miniseriami. Zaczęło się od prowadzenia krotoszynian 2:0, ale po chwili przegrywali oni już 3:7, by następnie remisować 8:8, przegrywać 8:11 i remisować 11:11. Od tego momentu walka toczyła się praktycznie punkt za punkt. W końcówce gospodarze prowadzili 22:20 i 24:23. Liskowianie obronili setbola, sami zdobywając dwa następne punkty i zwyciężając na przewagi 26:24. Mogło być jednak całkiem inaczej, gdyby astrowicze nie zepsuli aż siedmiu zagrywek. A warto dodać, że goście do tego momentu byli w tym elemencie bezbłędni. Ta ich passa zakończyła się w kolejnej partii, w której, przy serwisie to oni popełnili aż siedem błędów. Mimo to, dzięki skutecznym atakom przeciwników, krotoszynianom nie udało się zyskać przewagi i przez cały czas było remisowo: 5:5, 7:7, 9:9, 12:12, 14:14, 16:16, 19:19, 21:21. Gdy Liskowiak zdobył dwa następne punkty mieliśmy przerwę na prośbę Wiertlewskiego. Tym razem podpowiedzi pomogły i po chwili na tablicy było 23:23. Wtedy o czas poprosili goście i po powrocie na boisko zdobyli dwa brakujące punkty zwyciężając 25:23 i cały mecz 3:0. Szkoda, bo wygranie minimum jednej odsłony niewątpliwie było w zakresie możliwości gospodarzy, którzy spadli na czwarte miejsce w tabeli. (wb)