Wszystkim przedstawicielkom płci pięknej ? i tym najmłodszym i tym dojrzewającym i tym już dojrzałym ? życzymy zdrowia i samych pięknych chwil w życiu. Niech wasze twarze każdego dnia ? nie tylko 8 marca w święto kobiet - rozpromienia uśmiech a wasi bliscy niech zawsze was doceniają. A, że jest za co niech świadczą same panie, które opowiedziały nam o sobie, swoich pasjach, zaangażowaniu i o tym, że jak potrafią spełniać się w każdej dziedzinie ? i zawodowej, i prywatnej, i społecznej.Teresa Walkowiak - chciała zbawiać świat - została policjantkąTeresa Walkowiak spełniła swoje marzenie i została policjantką. Swojej decyzji nie żałuje, a pracy nie zamieniłaby na żadną inną. Choć zdarzało jej się znaleźć w groźnych sytuacjach, to właśnie praca funkcjonariusza na tzw. ulicy, gdzie była narażona na największe niebezpieczeństwo podobała jej się najbardziej.Teresa Walkowiak już jako nastolatka marzyła o tym, by nosić mundur. - Świtało mi to w głowie od liceum. Wierzyłam, że jako policjantka będę mogła zbawić świat, że będę mogła polepszyć życie wielu ludzi, dotrzeć do nich z pomocą w sposób szybki i skuteczny ? opowiada 33-latka. Nie od razu jednak spełniła to marzenie. - Była to długa i kręta droga. Skończyłam studia, filologię polską. Stosunkowo wcześnie, bo w wieku 20 lat wyszłam za mąż, a mąż był przeciwny temu, bym szła pracować do policji ? wspomina. Zdecydowali się więc na kompromis ? jeśli po roku od skończenia studiów nie znajdzie pracy w zawodzie, to złoży papiery w policji. - Równo rok minął, pracy nie znalazłam i papiery złożyłam. Szczerze przyznam, że jakoś bardzo się nie starałam tej pracy szukać, bo chyba nigdy do końca nie chciałam być nauczycielką. Więc ten rok to był tak na przeczekanie ? śmieje się młoda policjantka.Wiele wyrzeczeń w drodze do celu
Wszystkim przedstawicielkom płci pięknej – i tym najmłodszym i tym dojrzewającym i tym już dojrzałym – życzymy zdrowia i samych pięknych chwil w życiu. Niech wasze twarze każdego dnia – nie tylko 8 marca w święto kobiet - rozpromienia uśmiech a wasi bliscy niech zawsze was doceniają. A, że jest za co niech świadczą same panie, które opowiedziały nam o sobie, swoich pasjach, zaangażowaniu i o tym, że jak potrafią spełniać się w każdej dziedzinie – i zawodowej, i prywatnej, i społecznej.Teresa Walkowiak - chciała zbawiać świat - została policjantkąTeresa Walkowiak spełniła swoje marzenie i została policjantką. Swojej decyzji nie żałuje, a pracy nie zamieniłaby na żadną inną. Choć zdarzało jej się znaleźć w groźnych sytuacjach, to właśnie praca funkcjonariusza na tzw. ulicy, gdzie była narażona na największe niebezpieczeństwo podobała jej się najbardziej.Teresa Walkowiak już jako nastolatka marzyła o tym, by nosić mundur. - Świtało mi to w głowie od liceum. Wierzyłam, że jako policjantka będę mogła zbawić świat, że będę mogła polepszyć życie wielu ludzi, dotrzeć do nich z pomocą w sposób szybki i skuteczny – opowiada 33-latka. Nie od razu jednak spełniła to marzenie. - Była to długa i kręta droga. Skończyłam studia, filologię polską. Stosunkowo wcześnie, bo w wieku 20 lat wyszłam za mąż, a mąż był przeciwny temu, bym szła pracować do policji – wspomina. Zdecydowali się więc na kompromis – jeśli po roku od skończenia studiów nie znajdzie pracy w zawodzie, to złoży papiery w policji. - Równo rok minął, pracy nie znalazłam i papiery złożyłam. Szczerze przyznam, że jakoś bardzo się nie starałam tej pracy szukać, bo chyba nigdy do końca nie chciałam być nauczycielką. Więc ten rok to był tak na przeczekanie – śmieje się młoda policjantka.Wiele wyrzeczeń w drodze do celu
Pobyt w szkole policyjnej był dla niej trudny. - 7 miesięcy poza domem, zjeżdżałam tylko na weekendy, a miałam wtedy 4-letnią córkę. Nie było to łatwe dla nas. Bo mąż nigdy nie był za tym, bym została policjantką. Ale też nigdy nie postawił sprawy na ostrzu noża – „albo ja, albo policja” – mówi Teresa Walkowiak. W szkole miała duże wsparcie od swoich przełożonych. - Patrzyli na matki z dziećmi tak po ludzku. Układali nam służby tak, byśmy mogły na ten weekend pojechać do domu. Pobyć trochę z dzieckiem. I choć czas spędzony poza domem nie był dla niej łatwy, to przyznaje, że nie żałuje. - W tym czasie zrodziło się wiele przyjaźni, które utrzymuję do dziś. To jest przydatne także w samej pracy, bo często zdarza się, że wymieniamy informacje między jednostkami policji. To są dobre kontakty.„Podobała mi się praca na tzw. ulicy”
Choć obecnie Teresa Walkowiak pracuje w biurze rzecznika i zajmuje się sprawami nieletnich, to przeszła przez wiele szczebli zawodowych w policji. - Byłam w prewencji, pracowałam jak to się potocznie mówi na ulicy, zajmowałam się wykroczeniami – wylicza. I przyznaje, że były momenty niebezpieczne. - Zdarzały mi się sytuacje trudne, gdzie trzeba było użyć środków przymusu bezpośredniego. Ktoś zaatakował kolegę z patrolu, trzeba było mu pomóc, bronić. Są sytuacje niebezpieczne, może nie tak nagminne jak w większych miastach, ale zdarza to się. W moim przypadku sprawdziło się powiedzenie „co cię nie zabije, to cię wzmocni” – mówi policjantka. Jednocześnie podkreśla, że właśnie praca „na ulicy” sprawiała jej najwięcej satysfakcji. - Policja zawsze kojarzyła mi się z pracą w prewencji. Policjant na ulicy, widoczny, interweniujący. Podobała mi się praca na ulicy. Praca biurowa nie do końca jest dla mnie, ale coś za coś. Tutaj dopiero się odnajduję – przyznaje.Satysfakcja i łzy wzruszenia
I choć policjantka nie patroluje już ulic, to nadal nie zamieniła by pracy w policji na żadną inną. - Spełniło się moje marzenie. Praca z nieletnimi też stawia przede mną wyzwania i daje satysfakcję. Te dzieci nie mają łatwego życia. Ale świadomość, że czasem zwykła rozmowa sprawia, że coś się u nich zmienia, że zaczynają brać życie we własne ręce napawa mnie dumą. Teresa Walkowiak bez skrępowania przyznaje, że w pracy zdarzały się również łzy. - Pracuję z dziećmi, które mają trudne życie. Często nie mają wsparcia od rodziców, muszą wychowywać się same. Czasem rozmowy z nimi kończą się łzami, z obu stron. Ale jak słyszę słowo dziękuję – to jest dla mnie największa nagroda.
Olimpia Robakowska marzy o olimpiadzieOlimpia Robakowska – to sportowiec z sukcesami, to multimedalistka mistrzostw Polski i Europy w sumo, ale to także, a może przede wszystkim, kobieta. - Uwielbiam ploteczki z koleżankami przy kawie i kocham zakupy – mówi zawodniczka Towarzystwa Atletycznego „Rozum” i kadry narodowej.Najlepsza zawodniczka sumo w Polsce pochodzi z bardzo usportowionej rodziny. Tata Olimpii trenował zapasy, a mama i dziadek pasjonowali się i uprawiali siatkówkę. - Mam zajawkę sportową od zawsze i nie wyobrażam sobie życia bez sportu – mówi Olimpia Robakowska, krotoszynianka, czołowa zawodniczka sumo na Starym Kontynencie.Wszechstronnie uzdolniona
Zanim rozpoczęła okraszoną wieloma medalami karierę sumoczki, trenowała pływanie, a także lekkoatletykę – pchała kulą, trenowała biegi długodystansowe i skok w dal. Jednak jej prawdziwą miłością była siatkówka. - Grałam dwa lata w amatorskiej drużynie Astry Krotoszyn. Wywalczyłyśmy nawet szóste miejsce w Wielkopolsce. Niestety, zlikwidowano sekcję siatkówki i nie mogłam dalej kontynuować swojej pasji – opowiada. W międzyczasie w duecie z przyjaciółką zajęły 13. miejsce w turnieju finałowym mistrzostw Polski w siatkówce plażowej. Następnie kolega z klasy zaszczepił w niej bakcyla do korfballu – koedukacyjnej gry sportowej, trochę podobnej do koszykówki. Później rozpoczęła się przygoda z zapasami. – Do pierwszego treningu zachęcała mnie pani Sławka Fedorowicz, która uczyła mnie historii w technikum. Od razu mi się spodobało – mówi 21-latka. Pierwsze indywidualne sukcesy zaczęła odnosić już po kilku miesiącach od pierwszego treningu. Dziś, po pięciu latach Olimpia może już medalami i pucharami udekorować całą ścianę. Jednak mimo kojarzonej wyłącznie z mężczyznami dyscypliny, nadal jest przede wszystkim kobietą. - Uwielbiam spotykać się z koleżankami na ploteczki przy kawie. Kocham zakupy – zwłaszcza wybieranie ciuchów. Niestety, przez mój aktywny tryb życia nie mam zbyt wiele czasu na spotkania z przyjaciółmi, ale kiedyś to na pewno nadrobię. Pracuję, studiuję i do tego mam treningi, w sezonie startowym prawie co weekend jakieś zawody, więc tego czasu jest naprawdę mało – ubolewa.„Wszystko tam było piękne”
Dzięki sumo miała okazję zwiedzić kawałek świata. - Węgry i Estonia, a także Tajwan, w którego egzotyce się po prostu zakochałam. Wszystko tam było piękne – no może oprócz jedzenia. Pierwszego dnia zjadłam miejscowe specjały, czyli owoce morza, ale musiałam to odchorować. Widocznie mam typowo polski żołądek, bo potem jadałam już tylko jajecznicę – śmieje się czołowa zawodniczka. Jakie ma plany i marzenia? Chciałaby zdobyć medal w sumo podczas igrzysk olimpijskich, ale jak na razie jest to jedna z wielu dyscyplin, których nie ma jeszcze na liście sportów olimpijskich. Dlatego też sumo, choć coraz bardziej popularne, to nadal jest sportem niszowym i mało opłacalnym. Nawet czołówka polskich zawodników nie może liczyć na stałych sponsorów. Olimpia otrzymała od ministra szkolnictwa wyższego jednorazowe stypendium za miejsce w pierwszej piątce mistrzostw Świata oraz złoto mistrzostw Polski. - Żeby dostać stypendium kolejny raz muszę co najmniej powtórzyć te wyniki – mówi.Magdalena Kurkowiak – ratuje i dowodzi strażackiej braciNiejednemu opada szczęka, gdy pani Magda po akcji zdejmuje hełm, ukazując delikatne kobiece rysy i uwalniając spod niego czuprynę krótkich włosów. Do okrzyków zaskoczenia „O matko, kobieta!” już się przyzwyczaiła, choć dla wielu to dziwne, że przedstawicielka niby słabszej płci wkłada na siebie bojowy mundur i chwyta za gaśniczy wąż. Magdalena Kurkowiak od ponad 20 lat jest druhną Ochotniczej Straży Pożarnej w Koźminie Wlkp. Ratuje i dowodzi. Na smsa o wezwaniu do akcji reaguje szybko i skutecznie.Strażackiego bakcyla załapała już jako dziewczynka, obserwując swojego tatę, prezesa OSP Koźmin Wlkp. Andrzeja Kurkowiaka. Podziwiała ojca, który kierował jednostką i sam pośpiesznie reagował na każdą syrenę alarmową. Szybko wstąpiła w szeregi młodzieżowej drużyny pożarniczej. Z niecierpliwością czekała na 18 urodziny, by „awansować” do ekipy dorosłych.Czasy się zmieniają, podejście też
W latach 90-tych jeszcze nikomu się nie śniło, by kobiety-strażaczki jeździły do akcji. - Byłyśmy traktowane trochę jak zaplecze gospodarcze. Takie podejście z czasem zaczęło się zmieniać – uśmiecha się pni Magdalena. Zawzięła się i uczestniczyła aktywnie w zbiórkach, zgłaszała się na szkolenia. Jeszcze w liceum ekonomicznym chodziło jej po głowie, by być zawodową strażaczką. - Ale jakoś wyszło, że nie zdecydowałam się – przyznaje koźminianka. W końcu swą determinacją przekonała kolegów z jednostki, że jej pomoc na akcjach może okazać się przydatna. Ci zaś dotąd nie zawiedli się na uroczej niewysokiej szatynce. Dziarsko poradziła sobie już na pierwszym wezwaniu do usunięcia powalonego drzewa przy szkole. - Do dziś koledzy wspominają i śmieją się, że zaczęłam akcję akurat w Dzień Matki.„Panowie, on się pali”
Na służbie przyszło jej się mierzyć z ludzkimi dramatami. Podczas pierwszego śmiertelnego wypadku musiała zachować zimną krew. - W pamięci szczególnie utkwił mi wypadek młodego chłopaka, który zginął na motocyklu w Lipowcu. Uderzył w rozrzutnik. Ratownicy z pogotowia krzyknęli do nas „panowie, on się pali”. Musieliśmy go rozebrać, ale wiedziałam że to moja praca i trzeba było się zmobilizować – wspomina pani Magda.„Kobiety ubierają się mundury”
W koźmińskiej jednostce prócz niej w akcjach biorą udział jeszcze dwie druhny. Choć od lat są strażaczkami, nadal budzą zaskoczenie wśród osób, którym pomagają. - Gdy palił się w Koźminie Mech-Rol-Plast, musieliśmy działać natychmiast. Nie było zbiórki przy remizie, tylko każdy jechał od siebie na miejsce. Koledzy przywieźli nam mundury, które ułożyłyśmy na skwerku i zaczęłyśmy się przebierać. Jeden pan był tym tak zaskoczony, że krzyknął „Matko Boska, kobiety się ubierają w mundury” - mówi z uśmiechem pani Magda. Przyznaje, że koledzy strażacy doceniają udział kobiet na akcjach zwłaszcza, gdy trzeba udzielić wsparcia poszkodowanym. Ale nie tylko. - Mam uprawnienia dowódcy, więc niekiedy kieruję akcja. Potrafię ciąć karoserię, robić wszystko to czego oczekuje się od strażaka – zapewnia. I wspomina zadymienie na koźmińskim rynku. - Do akcji pojechałyśmy tylko 3 druhny i kierowca. Dałyśmy sobie radę – podkreśla z dumą.Na co dzień pani Magda jest sprzedawczynią w sklepie. Po pracy zajmuje się domem. Jej mąż także jest strażakiem ochotnikiem. Razem wyjeżdżają do akcji. - Nasza córka też chce pójść w nasze ślady. Gdy dostajemy smsa o wezwaniu rzucamy wszystko, ona nam otwiera drzwi, bramę, byśmy nie tracili niepotrzebnie czasu.Jolanta Paszek z Wróżew – po prostu lubi działaćJolanta Paszek znana jest z tego, że zaraża optymizmem i żadnej pracy się nie boi. Wspólnie z mężem prowadzi gospodarstwo rolne. Od kilku lat jest też sołtysem Wróżew i działa czynnie w miejscowym kole gospodyń wiejskich. – Po prostu lubię działać i w tym tkwi chyba cały sekret – podkreśla.Jolanta Paszek sołtysem Wróżew została w 2007 roku. – Trochę przypadkiem zaczęła się moja przygoda z sołtysowaniem, ale naprawdę lubię to, co robię. Cieszę się z każdej nawet najmniejszej rzeczy, którą uda nam się zrobić we Wróżewach – podkreśla Jolanta Paszek.Mała wieś – wielki potencjał
Za czasów jej sołtysowania Wróżewy zmieniły się nie do poznania. – Nasza świetlica jest wyremontowana, wymieniliśmy okna, zakupiliśmy wyposażenie – wylicza. Szczególnie dumna jest zagospodarowania terenu wokół świetlicy. – Mamy piękny plac zabaw. W ub.r. postawiliśmy altankę, gdzie będzie można organizować grille. Mamy też boisko do piłki nożnej – mówi z dumą Jolanta Paszek. I już planuje kolejne inwestycje. – Chcemy jeszcze postawić zewnętrzny stół do ping – ponga, żeby młodzież mogła sobie pograć. Wróżewy to właściwie jedyna wieś w gminie Krotoszyn, w której wyremontowano wszystkie przebiegające przez miejscowość drogi. – Przydałby się jeszcze kawałek chodnika w stronę Bożacina, może uda nam się to załatwić – ma nadzieję sołtyska.„Z każdym trzeba porozmawiać”
Czasu wolnego Jolanta Paszek ma mało. – Właściwie to nie mam go w ogóle. W gospodarstwie jest sporo roboty, a jak już znajdę chwilę to poświęcam ten czas na pracę na rzecz wsi – tłumaczy. Żartuje, że może się poświęcić działalności społecznej, bo ma wyrozumiałego męża. – Czasami mówię w domu, że za godzinkę będę. A wracam po kilku godzinach. Mąż to rozumie, bo także angażuje się w nasze sołeckie działania – opowiada. I dodaje. – Ale wiadomo jak to jest, z każdym trzeba porozmawiać żeby wiedzieć, co się dzieje i jakie ludzie mają problemy. Wydaje mi się, że od tego właśnie jest sołtys. Żeby reagował na potrzeby mieszkańców.„Nie mamy się, czego wstydzić”
Jolanta Paszek podkreśla, że wiele rzeczy we Wróżewach udaje się zrobić właśnie dzięki wspaniałej współpracy z mieszkańcami. – Jesteśmy mała wsią, ale staramy się, aby nasze Wróżewy były coraz piękniejsze i aby dobrze nam się tutaj wszystkim żyło. Kiedy jest potrzeba pomocy, ludzie angażują się bez problemu, za co jestem im wszystkim wdzięczna – opowiada sołtys Wróżew. Cieszy ją też fakt, że mieszkańcy chcą się integrować i działać wspólnie na rzecz wsi. - Robimy kilka imprez w roku, dla babć, dzieciaków, młodzieży. Nawet zorganizowaliśmy pokaz makijażu dla pań. Wydaje mi się, że nie mamy się, czego wstydzić, bo dzieje się naprawdę sporo – uważa Jolanta Paszek.Henryka Szkudłapska wciąż poszukuje nowych wyzwańSztuki malarstwa uczyła się sama. Metodą prób i błędów. Zaczynała od pejzaży, by później z zamiłowaniem malować portrety. Wciąż poszukuje nowych wyzwań.Kilka lat temu Henryka Szkudłapska ze Zdun porzuciła sterty księgowych papierów w ośrodku sportu w Krotoszynie i przeszła na zasłużoną emeryturę. – Lubiłam tę pracę. Cyferki. Rachunkowość. Zawsze czegoś nowego się człowiek uczył – wspomina pani Henryka. I dodaje, że zawsze ciągnęło ją do nauki. – Być może dlatego też podjęłam się malarstwa farbami olejnymi, co nie jest łatwą sztuką, bo malowanie odbywa się etapami.Chciała malować od dziecka
O malowaniu marzyła od dziecka, ale dopiero na emeryturze mogła zacząć spełniać swoje marzenia. Pierwszy namalowany przez siebie obraz wspomina jak odkrywanie świata na nowo. – Namalowany był jeszcze farbami akrylowymi i przedstawiał widok zachodzącego nad morzem słońca. Choć wtedy stawiałam już swoje pierwsze kroki w malowaniu farbami olejnymi. Wszystkiego uczyłam się sama, korzystając często z informacji zawartych w Internecie – przyznaje mieszkanka Zdun. I liczy po cichu, że talent malarski przejmie po niej wnuczka Lena, która już próbuje sił, jako artystka. – Jest w drugiej klasie szkoły podstawowej, ale już rysuje i maluje. Przede wszystkim upatrzyła sobie zwierzęta – zdradza pani Henryka. Niestety, córka - czyli pani Ewa - bakcyla po mamie nie połknęła. - Chciałabym zostać instruktorką zumby – zdradza.Rodzina – sens życia
Dziś może poszczycić kolekcją około 80 namalowanych dzieł. W większości są to portrety. – Kiedy maluje się człowieka to można oddać jego charakter i temperament. Czuć, że ten obraz żyje – przyznaje pani Henryka. Nie stroni od malowania bliskich, bo jak twierdzi „rodzina jest sensem życia”. Ponadto na sztalugach powstają portrety znanych i cenionych ludzi, również tych związanych z lokalną społecznością. – Pokusiłam się kiedyś o namalowanie portretu Hieronima Ławniczaka, założyciela krotoszyńskiego muzeum – mówi malarka. Ale jak przyznaje coraz częściej myśli o pejzażach i krajobrazach. - Urodziłam się na wiosce, więc lubię przestrzeń i lasy – nie ukrywa.Niełatwa sztuka malowania
Dzieła sztuki pani Henryki powstają w pracowni na strychu w rodzinnym domu. – Obraz malowany farba olejna powstaje poprzez nakładanie kilku warstw, które dla oka obserwatora są nie widoczne – zdradza tajniki malarstwa mieszkanka Zdun. I precyzuje, że malowanie obrazu może trwać nawet kilka miesięcy.