reklama

Do samochodu z dziećmi wszedł duży pies. Policjant proszony o pomoc: – Niech go pani weźmie do domu albo wyrzuci na drogę!

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościPo drodze krajowej pomiędzy samochodami biegał duży pies. Aby pomóc zwierzęciu zatrzymały się tylko dwa samochody. Interweniujący na ruchliwym odcinku drogi, spędzili ponad godzinę, podczas której dowiedzieli się m.in., że "policja nie jest od tego, aby ściągać psa z drogi". Co z nim trzeba zrobić? Według policjanta: Najlepiej zostawić!
reklama

Sytuacja miała miejsce w sobotę po godzinie 18, na krajowej 15, w miejscowości Cielimowo (gmina Niechanowo, powiat gnieźnieński).

Policja nie pomoże, bo nie jest od tego 

Kierowcy, którzy zatrzymali się, aby pomóc zwierzęciu i ściągnąć go z ruchliwej drogi, pierwszy telefon, jaki wykonali, skierowany był do straży miejskiej. Tam dowiedzieli się, że strażnicy nie mogą interweniować poza miastem i usłyszeli, aby dzwonić na policję, która na miejsce powinna wysłać łapacza. Dzwoniąc pod numer 112 interweniujący zostali poproszeni o telefon na komendę bezpośrednio do Gniezna, dostali nawet numer. 

Kiedy dzwoniliśmy na komendę do Gniezna, sytuacja była taka, że pies siedział w samochodzie drugiej rodziny, która się zatrzymała, na przednim siedzeniu. Z tyłu znajdowały się małe dzieci, które na widok dużego psa zaczęły panikować i płakać. Kiedy próbowaliśmy go wyciągnąć, zaczął na nas szczekać. Nie wiedzieliśmy, czy nas nie ugryzie. Rozmawiając z oficerem dyżurnym poinformowałam go o tym i prosiłam o pomoc. Usłyszałam, że policja nie jest od łapania psów. Kiedy podkreśliłam, że pies wszedł do samochodu, usłyszałam, że w takim razie mam go wziąć ze sobą do domu. Kiedy powtórzyłam, że w środku są małe dzieci, które się boją, policjant stwierdził, że takim razie mamy go wyrzucić na drogę. Poprosiłam, żeby wezwał łapacza i wtedy usłyszałam: "Myśli pani, że łapacz siedzi z herbatką przed telewizorem i czeka na telefon od pani?". Na tym rozmowa się skończyła, stwierdziłam, że nie ma sensu jej kontynuować. 

reklama

Interweniującym udało się dodzwonić do Janiny Matczyńskiej, z gnieźnieńskiego oddziału TOZ. Wyjaśniła ona, że trzeba jeszcze raz zadzwonić na policję, ponieważ w sytuacji, gdy urząd gminy jest nieczynny, łapacz przyjedzie tylko na wezwanie mundurowych. Poradziła również, aby skontaktować się z sołtysem, który o sprawie powinien powiadomić pracownika gminy. Niestety, okazało się, że tego nie było w domu. Psa nie rozpoznali również mieszkańców, dlatego nie można go było odprowadzić do właścicieli W między czasie pies wyszedł z samochodu i zaczął ponownie biegać pomiędzy rozpędzonymi samochodami. Z drogi próbował go zdjąć interweniujący pan Piotr. Nie było to łatwe zadanie, ponieważ zwierzę cały czas próbowało się wyrwać. Kiedy pies się trochę uspokoił mężczyzna postanowił osobiście zadzwonić na policję i poprosić o pomoc. Kiedy i jemu została ona odmówiona, postanowił jej zażądać.

reklama

Pies biega po ruchliwej drodze, wlatuje pod samochody, które robią niekontrolowane manewry, żeby go ominąć, za chwilę tu dojdzie do tragedii i będziecie musieli przyjechać do wypadku  

 - tłumaczył. W końcu oficer dyżury się zlitował i powiedział, że przyśle patrol. Kiedy? Za dziesięć minut. Kiedy po tym czasie policjantów nadal nie było na miejscu, mężczyzna wykonał kolejny telefon. Usłyszał, że patrol będzie jednak za kilkadziesiąt minut. Potem funkcjonariusz się rozłączył i przestał odbierać telefony. Mężczyzna zdecydował, że jeszcze raz zadzwoni na 112. Tam wyjaśnił, w jaki sposób potraktował ich policjant z Gniezna i poprosił o pomoc. Po godzinie czekania i szarpania się z dużym psem, w końcu ktoś zadeklarował pomoc. Po jakimś czasie dojechał patrol, który jak sam przyznał, dostał informację, że ma jechać na interwencje w sprawie błąkającego się psa. Zero informacji, że zwierzę biega po ruchliwej drodze, a pilnują go ludzi, w których samochodach siedzą małe dzieci. Na szczęście funkcjonariusze do sprawy podeszli znacznie poważniej. Zabezpieczyli zwierzę, dzięki czemu obecni na miejscu ludzi mogli po prostu pojechać dalej. Wcześniej jednak postarali się o jedzenia dla uciekiniera. 

reklama

Wójt pomógł zabezpieczyć psa. Zwierzę wróciło do właścicieli 

Jak udało nam się dowiedzieć, na miejscu w końcu pojawił się wójt gminy Niechanowo, który pomógł zabezpieczyć zwierzę. Pies na drugi dzień został odebrany przez właściciela. 

Janina Matczyńska, która cały czas była w kontakcie z interweniującymi, przyznaje, że jest zdziwiona reakcją oficera dyżurnego. 

Co prawda, nie jest tak, że policja zawsze jest nas przychylna i reaguje na nasze sygnały. Ale w tym przypadku, wystarczyło, żeby oficer dyżurny zadzwonił do łapacza, który reaguje tylko na sygnały od policji, gminy i straży miejskiej. Moim zdaniem, mieliśmy tu do czynienia ze zwykłą złośliwością. Dziwi mnie to, tym bardziej że ludzie, którzy interweniowali byli na miejscu z małymi dziećmi i policjant o tym wiedział. Zwierzę okazało się młodym psem, nieagresywnym, ale ci państwo tego nie wiedzieli. Jak można nie zareagować, kiedy ktoś mówi, że do ich samochodu wszedł duży pies i szczeka. A z drugiej strony, ten pies biegał po ruchliwej drodze, przecież tylko dzięki determinacji obecnego na miejscu pana Piotra, żaden samochód go nie potrącił. Przecież to naprawdę cud, że nie doszło tam do wypadku.

Policja w Gnieźnie: Reakcja oficera dyżurnego była nieodpowiednia 

O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy Komendę Policji w Gnieźnie. Asp. sztab. Anna Osińska, oficer prasowa, przyznaje, że reakcja oficera dyżurnego była nieodpowiednia. 

Trudno mi powiedzieć, dlaczego tak postąpił. Mogę tylko przeprosić, nie tak powinna wyglądać ta interwencja

- usłyszeliśmy. 

Zapytaliśmy TOZ między innymi w Lublinie, jak i na podkarpaciu, jak im układa się współpraca z policją. Usłyszeliśmy, że w tym temacie, jest jeszcze wiele do zrobienia. 

Składaliśmy kilka skarg na policję, ponieważ funkcjonariusze nie chcą nam towarzyszyć podczas ciężkich interwencji, gdzie wiemy, że spotkamy się z agresją właścicieli zwierząt. 

 - usłyszeliśmy w Lublinie. 

Działacze przyznają, że problem błąkających się psów poza godzinami działania schronisk i gmin to wciąż nierozwiązany kłopot. Nikt nie poczuwa się do ich zabezpieczania. 

Z jednej strony mówimy, że nasze podejście do zwierząt się zmieniło na lepsze, ale z drugiej, służby wciąż nie poczuwają się do pomocy, kiedy np. zostają potrącone, czy to psy, koty, czy zwięrzeta leśne. To problem ogólnopolski, a właściwie można powiedzieć, że ludzki. Bo jak można nic nie zrobić, wiedząc, że gdzieś na drodze cierpi i umiera inna istota 

 - mówi nam pani Dorota z dolnośląskiego oddziału TOZ. 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama