Ciemną, mglistą nocą, gdy księżyc skrywa się za chmurami, w oknach domów gasną światła, a mieszkańcy Kobylina układają się do snu, opustoszałe ulice miasta przemierza mała dziewczynka odziana w czerwony płaszczyk. Niektórzy mówią, że przekroczyła nawet granice powiatu i zagląda do sąsiedniego Rawicza. Kim jest? Zjawą? Duchem? Omamem umysłu, a może wytworem ludzkiej wyobraźni?
Opowieści o samotnym dziecku pojawiającym się późną nocą przy jednym z kobylińskich stawów i na znajdującej się w pobliżu stacji benzynowej przekazywane są z ust do ust. Młodzi rozmawiają o tym na szkolnych korytarzach, piszą w necie, starsi szepczą na ucho. W niektórych historia wzbudza grozę, inni podchodzą do niej z przymrużeniem oka. Jednak mało kto jest obojętny.
„Nikt nie chce tankować tam, gdzie straszy”
- Mówią, że ta dziewczynka kiedyś się w stawie utopiła. Dlatego teraz nawiedza okolice – opowiadają nam gimnazjaliści. Twierdzą nawet, że to z powodu zjawy stacja paliw na obrzeżach miasta zamyka swe podwoje nocą. - Jakiś pan tam tankował w nocy i nagle pojawiła się przed nim dziewczynka w czerwonym płaszczu. Teraz wszyscy się boją, dlatego stację zamykają na noc. Ludzie mówią, że tego ducha nawet monitoring nagrał – relacjonują. Na nic zdają się tłumaczenia właściciela stacji. - Stacja nie działa w nocy, ale nie ma to nic wspólnego z żadnym duchem. Bądźmy poważni, to są jakieś bzdury – mówi biznesmen. Młodzież i tak wie swoje. - A co ma mówić? Przecież nie powie, że się ducha przestraszył. A wiadomo, że nikt nie chce tankować tam, gdzie straszy.
„Chciałbym z nią porozmawiać”
Początkowo kobylińska zjawa zdawała się być jedynie zabawną historyjka krążącą wśród gimnazjalistów. Szybko jednak okazało się, że dziewczynka w czerwonym płaszczyku opanowała również umysły starszego pokolenia. - Sąsiadka mi o tym mówiła. Początkowo nie wierzyłam, ale później powiedziało mi o tym kilka innych osób. Wiadomo, że wszystkim się wydawać nie może, więc coś jest na rzeczy – przyznaje mieszkanka Kobylina. Jak grzyby po deszczu zaczęły mnożyć się również miejsca, w których dziewczynka miała się pojawiać. Wspomniana stacja paliw, staw, oraz stacja kolejowa, wieża kościoła w Smolicach czy okolice Bolsiusa w Zalesiu Małym. Ostatnio nawet przekroczyła ponoć granice powiatu i widywana jest w okolicach rawickich. I choć niektórzy traktują to jako dowcip, to są i tacy, którzy w kobylińskiego ducha wierzą. - Wiadomo, że duchy istnieją. Ta dziewczynka nie odeszła w spokoju, musiała zginąć straszną śmiercią i pewnie teraz szuka drogi i ukojenia. Wiadomo jednak, że wszyscy nie mogą jej zobaczyć, bo duchy nie pokazują się wszystkim – tłumaczą ludzie. Niektórzy deklarują nawet pomoc. - Chciałbym z nią porozmawiać, zapytać skąd się tu wzięła, zapytać jaka jest jej historia i zapytać czego potrzebuje – mówi pan Krzysztof z Kobylina. I przyznaje, że próbował ducha odszukać na własną rękę. - Pół nocy przy tej stacji sterczałem, ale się nie pojawiła. Ale się nie poddaję, spróbuję znowu. Inni przeciwnie, z duchem nie chcą mieć nic wspólnego. - Licho nie śpi, więc po co kusić los – mówi pani Urszula. I przyznaje, że po zmroku z domu nie wychodzi. - Kiedyś to się wyskoczyło do sąsiadki czy do sklepu, ale teraz to strach. Lepiej w domu siedzieć. I choć mała dziewczynka w czerwonym płaszczyku wzbudza skrajne emocje wśród mieszkańców Kobylina, to niemal każdy chciałby wiedzieć, kim owa zjawa jest i skąd się w mieście wzięła. Z pomocą w rozwiązaniu tej zagadki przychodzą historie i legendy opowiadane przez najstarsze pokolenie.
Dziecko z pobliskiego sierocińca?
Przenoszą nas one w czasy II wojny światowej i pierwszego miejsca, w którym miał być pierwotnie widziany duch dziewczynki. Niektórzy w bladej twarzyczce dziecka dopatrują się jednej z sierot, która w 1940 roku została przez gestapo przywieziona do Kobylina, gdzie na terenie obecnego klasztoru funkcjonował wówczas sierociniec dla polskich dzieci z okolic Wolsztyna, Pleszewa, Poznania, Liskowa i Zdun. - Babcia mi opowiadała, że ten klasztor wiele w wojnę przeszedł. Składowisko zboża tam zrobili, wszystko rozkradli, a później te dzieci tam umieścili – mówi jedna z gimnazjalistek. Część sierot, w których Niemcy dopatrzyli się aryjskiej urody, została odseparowana od reszty i miała być wysłana w głąb Rzeszy celem germanizacji. I, jak twierdzi wielu kobylinian, wśród nich miała być dziewczynka w czerwonym płaszczyku. – Mówią, że oczy ma niebieskie i blond włosy, więc to by pasowało – przyznaje pani Zdzisława. Dziewczynka miała uciec z sierocińca i trafić nad pobliską rzekę, w której utonęła. - W czasie II wojny Niemcy zniszczyli most na Rdęcy. Wtedy też wykopano ten staw, bo wcześniej rzeka płynęła trochę inaczej – wspominają starsi mieszkańcy Kobylina. Dusza potrzebująca modlitwy? Dlaczego jednak duch pojawił się w Kobylinie ponad 70 lat po tym zdarzeniu? Jednoznacznej odpowiedzi nie ma. Jest za to wiele spekulacji, które poróżniają kobylinian. Część mieszkańców uważa, że pojawienie się zjawy przyniesie same nieszczęścia. - Dobre dusze idą do nieba. Złe wędrują po świecie. Nic dobrego z tego wyniknąć nie może. Jeszcze jakieś nieszczęście się stanie – mówią ludzie. Inni uważają, że zjawa szuka ukojenia. - Może drogę do domu chce znaleźć? Dlatego tak wędruje. Nikomu krzywdy nie zrobiła, więc złym duchem być nie może.
Proboszcz franciszkańskiego zakonu w Kobylinie również słyszał o duchu dziewczynki w czerwonym płaszczu. Nie wyklucza jej istnienia, jednak podchodzi do sprawy ostrożnie. - Jeżeli jakaś dusza gdzieś się pojawia, to znaczy, że potrzebuje modlitwy. Bo nie pojawia się dla samego pojawiania. Jeżeli dojdzie do sytuacji, że będzie to w jakiś sposób potwierdzone, to wtedy będziemy musieli zacząć działać duchowo – poprzez modlitwę i mszę świętą. Może to też być taka sytuacja, że ktoś coś powiedział, następna osoba powtórzyła i tak się zrodziła historia. Ale może rzeczywiście być taka sytuacja, że coś niepokojącego się pojawiło – mówi o. Ksawery Majewski. I prosi osoby, które widziały ducha, by przyszły z nim porozmawiać. - Osoba, która widziała, została zaniepokojona taką sytuacją, powinna przyjść i porozmawiać. To, że istnieje świat dusz czyśćcowych, to część naszej katolickiej wiary, trzeba roztropnie do tego podejść – dodaje. Z tą opinią zgadza się medium i parapsycholog. - Duch chce zwrócić uwagę na to, co mogło naruszyć świętość. Może w okolicy było jakieś święte miejsce, cmentarz, może buduje się jakaś firma, naruszane są grunty. (…) Mieszkańcy, którzy nie będą przebywać na naruszonej ziemi nie mają się czego obawiać. Również ci, którzy widzą ducha – oznacza to, że duch próbuje im przekazać to, co chce wyrazić. Duch odbiera światło tej osoby i nawiązuje kontakt – wyjaśnia Alicja Ziętek. I zaleca sprawdzenie okolicy pod kątem naruszenia gruntów. Burmistrz Kobylina Bernard Jasiński nie ma jednak informacji o tym, by prowadzono jakieś prace. - Żadne inwestycje nie są w okolicy prowadzone. Nie wiem natomiast czy ktoś na swoim podwórku czegoś nie kopie, bo o tym nie trzeba powiadamiać urzędu – mówi włodarz.
Duchy nie istnieją?
Istnienie ducha kategorycznie odrzuca natomiast prezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. - Katolik powinien zastanowić się nad tym, czy wiara w duchy nie jest herezją. Mnie, jako ateistę to nie obchodzi, ale z tego co wiem o teologii chrześcijańskiej, to mówi ona o tym, że ludzie zostaną zbawieni dopiero po końcu świata i dopiero wtedy można spotykać ludzi, którzy umarli. (…) Więc (…) ksiądz powinien uważać, tak jak ateista, że żadna ektoplazma nie istnieje. W przypadku księdza do czasu, aż wszyscy ludzie nie zmartwychwstaną, a w przypadku np. ateistów, że w ogóle – podkreśla Jacek Tabisz. I uważa, że cała ta sytuacja powinna być traktowana ze śmiechem. - To jest zabawne, że ludzie w XXI wieku wierzą w zaświaty.
[ZT]31944[/ZT]