Udar czy zawał – przy których liczy się każda sekunda - nie skończy się zgonem, a poszkodowany w wypadku szybko trafi na stół.
Jeszcze kilka lat temu widok helikoptera Lotniczego Pogotowia Ratunkowego wzbudzał skrajne emocje – od fascynacji, po strach. Niewielki śmigłowiec lądujący na polu czy na drodze przy posesji nie był bowiem częstym widokiem. I zawsze kojarzył się z sytuacją zagrażającą życiu.
- Musiało się wydarzyć coś naprawdę strasznego – komentowali ludzie widząc wysiadającą z niego załogę.
Lecą tam, gdzie są potrzebni
Od tego czasu wiele się zmieniło, a żółty helikopter lata nad Krotoszynem wręcz regularnie. Tylko od początku tego roku interweniował na naszym terenie ponad 30 razy.
- Lecimy wszędzie tam, gdzie jesteśmy potrzebni. Czasem jesteśmy wysyłani dlatego, że mamy najbliżej, czasami dlatego, że zespołu naziemnego nie ma na miejscu, a czasem do pomocy naziemnemu zespołowi ratownictwa medycznego – mówi Tomasz Kaczmarek, kierownik bazy HEMS w Ostrowie Wlkp.
I choć widok podniebnej karetki już nikogo nie szokuje, to nadal wzbudza zainteresowanie.
Latający oddział intensywnej terapii
Wyposażenie helikoptera ratunkowego niczym nie różni się od tego, co znajduje się na pokładzie karetki naziemnej. Śmigłowiec ma wszystko co jest potrzebne do ratowania życia i zdrowia. Jest więc kardiomonitor do monitorowania pracy serca, respirator, ssak, a w podręcznym plecaku leki i opatrunki. Załoga ma też przenośny respirator, urządzenie do mechanicznej kompresji klatki piersiowej, USG i deskę ortopedyczną. W niewielkiej przestrzeni helikoptera mieści się tak naprawdę mały oddział intensywnej terapii.
- Od karetki naziemnej różnimy się tak naprawdę tylko sposobem i prędkością dotarcia na miejsce wezwania. Sprzęt mamy ten sam i załogi również są podobne. U nas jest pilot – w karetce kierowca. U nas jest ratownik medyczny i w karetce jest ratownik medyczny. Choć w śmigłowcu ratownik ma więcej zadań niż w karetce. U nas jest lekarz i w naziemnych zespołach specjalistycznych też jest lekarz – wylicza kierownik bazy HEMS.
Z korzyścią dla pacjenta
Pokutuje jeszcze wśród nas przekonanie, że Lotnicze Pogotowie Ratunkowe przylatuje tylko do najcięższych przypadków, albo gdy ktoś ociera się już wręcz o śmierć. Tymczasem podniebna załoga wzywana jest coraz częściej również do mniej drastycznych przypadków. A to za sprawą Zespołów Ratownictwa Medycznego.
- Te po przebadaniu pacjenta i podejrzeniu np. udaru czy zawału mięśnia sercowego, wzywają na pomoc właśnie załogę LPR, bo ratownicy wiedzą, jak cenny jest w tego typu sytuacjach czas – mówi Jakub Nelle, rzecznik prasowy Zespołów Ratownictwa Medycznego działających przy SP ZOZ w Krotoszynie.
I dodaje.
- Na naszym terenie nie ma specjalistycznej placówki medycznej dedykowanej do tego typu schorzeń, a dla pacjenta liczy każda sekunda. Karetka potrzebuje kilkadziesiąt minut, żeby pokonać trasę do szpitala, a helikopter ledwie kilka. Dzięki temu pacjent szybko trafia do placówki medycznej i może być wdrożone specjalistyczne leczenie – tłumaczy.
Pilot decyduje, gdzie wyląduje
Bywa, że śmigłowiec ratunkowy jest dysponowany zamiast karetki naziemnej. W takim przypadku zdarza się, że miejsce jego lądowania zabezpiecza straż pożarna.
- W przypadku lotu nocnego obecność straży pożarnej jest obowiązkowa. Jeżeli lot odbywa się w dzień – nie ma takiego obowiązku, lecz często z pomocy straży korzystamy – wskazuje Tomasz Kaczmarek.
Co ważne – choć to strażacy przyjeżdżając na miejsce wezwania wyznaczają lądowisko – ostateczną decyzję zawsze podejmuje pilot. I zdarzają się sytuacje, gdy helikopter ląduje w miejscu innym niż wyznaczone przez pożarników. Tak było np. w czerwcu, gdy śmigłowiec LPR wylądował na placu przy zbiegu Piastowskiej i Mickiewicza w Krotoszynie, choć strażacy wyznaczyli lądowisko na samym skrzyżowaniu.
- Z góry widać lepiej. Staramy się lądować jak najbliżej miejsca wezwania. Często jest tak, że dopiero z góry można dostrzec, że jakieś miejsce jest lepsze do lądowania niż to wyznaczone przez straż – tłumaczy kierownik bazy HEMS w Ostrowie Wlkp.
„Dajemy z siebie wszystko”
Dla załogi powietrznej karetki najważniejszy jest bowiem pacjent. Dlatego zespół LPR od chwili przyjęcia zgłoszenia robi wszystko, by jak najszybciej dotrzeć na miejsce wezwania i jak najszybciej móc nieść pomoc poszkodowanym.
- Każdy wylot jest dla nas równie ważny. Dajemy z siebie wszystko – podkreśla Tomasz Kaczmarek.
„Niesiemy pomoc, nieważne gdzie i komu”
Z Tomaszem Kaczmarkiem - ratownikiem medycznym i kierownikiem bazy HEMS w Ostrowie Wlkp. - rozmawia Marta Popławska.
Ratownik 21 z Michałkowa jest częstym gościem na terenie powiatu krotoszyńskiego. Jakie misje najczęściej wykonujecie?
Dużą część naszych wylotów stanowią te bez Zespołu Ratownictwa Medycznego naziemnego. To jest albo związane z tym, że mamy bliżej – jak np. do Sulmierzyc, lub naziemnego zespołu nie ma na miejscu.
Są jednak sytuacje, gdy przylatujecie w miejsce, gdzie jest już karetka naziemna.
Zazwyczaj do wypadków, gdy jest więcej poszkodowanych. Bardzo dobrze układa nam się współpraca z dyspozytornią w Koninie i w Poznaniu. Jeżeli dyspozytor ma zgłoszenie, z którego wynika, że jest więcej poszkodowanych – to od razu wysyła na miejsce karetkę naziemną i nas. Nie czeka, aż zespół naziemny dojedzie na miejsce i poprosi o wsparcie. Dzięki temu skraca się znacząco czas całej akcji ratunkowej. I możemy szybciej nieść pomoc.
Zdarza się także, że sama załoga karetki prosi was o pomoc?
Najczęściej po to, by zabrać pacjenta do ośrodka referencyjnego. To dotyczy udarów, zawałów, poważnych urazów. Z waszego terenu transportujemy pacjentów do Ostrowa, Pleszewa, Poznania czy Wrocława najczęściej, do specjalistycznych placówek medycznych.
Od początku roku na terenie naszego powiatu interweniowaliście już ponad 30 razy.
Jesteśmy nastawieni na niesienie pomocy. Nieważne - gdzie i komu. Działamy, na miejscu robimy wszystko co w naszej mocy, by pomóc osobie poszkodowanej. To jest dla nas najważniejsze. Po zakończonej akcji przygotowujemy się do niesienia pomocy kolejnej osobie.