Obraz pokazuje drastyczne sceny z fermy norek w Góreczkach (gm. Koźmin Wlkp.). Co na to właściciel fermy - Wojciech Wójcik? I co wykazał kontrola weterynaryjna, która pojawiła się u przedsiębiorcy w dniu emisji filmu?
Film „Krwawy biznes futerkowców” pokazuje drastyczne sceny z fermy norek w Góreczkach (gm. Koźmin Wlkp.). Obraz powstał dzięki jednemu z aktywistów ukraińskiego oddziału stowarzyszenia Otwartych Klatek.
„Dzięki aktywistom z ukraińskiego oddziału Otwartych Klatek udało się skontaktować z Yevhenem – młodym aktywistą związanym z ruchem na rzecz praw zwierząt, który zgodził się podjąć pracę na fermie norek. Yevhen przyjechał do Polski na początku czerwca br. i po przejściu dwutygodniowej kwarantanny związanej z pandemią Covid-19 rozpoczął pracę na fermie w Góreczkach” – czytamy na stronie stowarzyszenia Otwarte Klatki.
Tymczasem Wojciech Wójcik twierdzi, że termin przyjazdu Ukraińca do pracy nie był przypadkowy.
„Ten mężczyzna miał przyjechać do nas w marcu. Jednak ciągle to odkładał, mówił, że coś mu wypadło. Ewidentnie chciał trafić do nas w najbardziej gorącym okresie, gdy dużo się dzieje. Przyjechał do nas w czerwcu, gdy są wykoty, gdy zwierzęta się rozsadza, selekcjonuje i szczepi - mówi nam Wojciech Wójcik, właściciel fermy norek w Góreczkach, którego odwiedziliśmy po emisji filmu „Krwawy biznes futerkowców”.
Praca w szpitalu dla norek
Aktywista z Ukrainy dokumentował swoją pracę na fermie w Góreczkach, gmina Koźmin Wlkp. - za pomocą telefonu i ukrytej kamery. Z materiałów tych powstał właśnie kilkuminutowy film pt. „Krwawy biznes futerkowców”. W nagraniu – prócz relacji Ukraińca – widać przebitki nagrań z telefonu i ukrytej kamery. Pokazują one ranne i martwe norki oraz drastyczne sceny m. in ze szpitala dla norek - zlokalizowanego na fermie. Mężczyzna twierdzi, że w szpitalu bywał sporadycznie, gdy miał chwilę przerwy między innymi zajęciami. Co innego twierdzi właściciel fermy - Wojciech Wójcik. Biznesmen wskazuje, że mieszkaniec Ukrainy został specjalnie oddelegowany do pracy z chorymi zwierzętami – na własną prośbę.„Ten mężczyzna wykazywał szczególne zainteresowanie chorymi zwierzętami. Chciał pracować w szpitalu. I kierownik wyraził na to zgodę, licząc, że ten człowiek kocha zwierzęta i będzie się nimi opiekował” – twierdzi właściciel fermy norek w Góreczkach.
Dlaczego nie powiadomił służb?
Wojciech Wójcik oczywiście nie zgadza się z żadnymi zarzutami – jakie płyną pod jego adresem z filmu aktywisty. I pyta - dlaczego osoba, która twierdzi, że kocha zwierzęta – widząc, że dzieje się im krzywda od razu nie powiadomiła odpowiednich służb?„Dla mnie dziwne jest to, że osoba, która twierdzi, że kocha zwierzęta nie zgłasza problemu od razu. Dlaczego w czerwcu nie zgłosił, że na przykład antybiotyki czy środki dezynfekujące nie działają, że leczenie jest złe. Czemu wtedy o tym nikogo nie powiadomił, tylko czekał 3 miesiące? Czemu wtedy nie zawiadomił weterynarii czy prokuratury? - pyta Wojciech Wójcik.
I mówi wprost.
„Gdyby ten człowiek był naprawdę uczciwy i chciałby wpłynąć na los zwierząt, bo – jak twierdzi – jest tragedia i złe warunki – to działałby od razu i chciałby coś z tym zrobić. Jemu na tym nie zależało, on chciał nagrać film. Pracował tu niemal 3 miesiące i powstał z tego kilkuminutowy film, pocięty i pomontowany. On nie przedstawia rzeczywistości, tylko jest ewidentną ustawką i manipulacją” – ocenia przedsiębiorca - Wojciech Wójcik.
Jako przykład podaje fragment filmu, na którym widać jak psy gonią norkę po terenie fermy.
„Mamy psy pasterskie rasy Border Collie, które są spokojne i przyjacielskie. Jednak psy reagują na komendę „podaj”, „zagnaj”, to pies nagania norkę. Tak - jak owce. On norki nie zagryzie, tylko ją nagoni, takie jest jego zadanie. Zresztą na tym filmie widać, że ten mężczyzna wydał komendę i pies naganiał. Ten mężczyzna to nagrał i zmontował tak, by był wydźwięk, że agresywne psy męczą norki” – mówi Wojciech Wójcik.
Warunki pracy na fermie
Stowarzyszenie Otwarte Klatki zarzuca Wojciechowi Wójcikowi nie tylko złe warunki – w jakich utrzymywane są norki – ale też złe traktowanie swoich pracowników.„Duża część pracowników, podobnie jak Yevhen, przyjechała do pracy na fermie Wójcika z Ukrainy. Pracowali siedem dni w tygodniu, zwykle ponad 300 godzin miesięcznie” – czytamy na stronie Stowarzyszenia Otwarte Klatki.
Co na to sami zainteresowani?
„Dobrze nam się tu pracuje. Gdyby było źle, to przecież poszukalibyśmy pracy gdzie indziej”– mówi nam jedna z kobiet pracujących na fermie.
Druga – zapytana o to, jak traktowane są norki na fermie – mówi krótko.
„Wszystko zależy od człowieka. Są ludzie, którzy kochają zwierzęta i dbają o nie. Zawsze trafią się jednak tacy, co źle zwierzęta traktują. Ale oni długo tu nie pracują” – podkreśla.
Zarzuty o fatalne warunki pracy na fermie odpiera też Wojciech Wójcik. Są one dla niego – jak mówi – po prostu śmieszne.
„Zatrudniam na fermie około 350 osób. I zarzut, że pracują oni w fatalnych warunkach i zarabiają grosze jest po prostu śmieszny. Gdyby tak było, to nie miałbym żadnego pracownika. Poszliby pracować gdzie indziej. A nie idą. Zatrudniam nawet ludzi z Góreczek, sąsiadów. Jakby nie chcieli u mnie pracować, to by pojechali do Krotoszyna i w 15 minut znaleźli nową pracę – mówi właściciel fermy norek w powiecie krotoszyńskim.
Najpierw film, później ustawa
Wojciech Wójcik twierdzi, że film „Krwawy biznes futerkowców” jest „manipulacją”. Jego zdaniem świadczyć ma o tym m. in. termin jego publikacji. I fakt, że tego samego dnia pojawił się projekt ustawy na temat ochrony praw zwierząt.„Uważam, że to jest próba przejęcia rynku. O godzinie 10:00 publikacja filmu, a o godzinie 12:00 wychodzi rząd z gotową ustawą. W przeciągu dwóch godzin stworzyli ustawę, która ma m.in. zakazywać hodowli norek? Nie rozumiem tego” – przyznaje Wojciech Wójcik.
Firmy utylizacyjne chcą zniszczyć fermy?
Zdaniem właściciela ferm norek w powiecie krotoszyńskim za zakazem hodowli norek w Polsce stoją firmy utylizacyjne.„To im najbardziej zależy na tym, by zlikwidować fermy norek. Bo norki żywione są produktami poubojowymi z ubojni drobiu i zakładów przetwórstwa rybnego. I to my płacimy ubojnią i zakładom za te produkty. Dzięki czemu zarabiają. A gdyby ferm norek nie było, to te produkty poubojowe musiałby być utylizowane. I to ubojnie płaciłyby zakładom utylizacyjnym” – uważa Wojciech Wójcik.
I dodaje.
„To nie tylko będzie zakaz hodowli zwierząt na futra. Za chwilę będzie zakaz hodowli zwierząt w systemie klatkowym. A później? Co będzie następne – krowy, świnie? Przecież te organizacje się nie zlikwidują. I staniemy się tylko konsumentem, płacąc podwójnie. Dlatego wszyscy rolnicy powinni się zjednoczyć. By nie dopuścić do przejęcia rynku przez zagranicę.
Co wykazała kontrola weterynaryjna?
Nie trudno wywnioskować, że opinie stowarzyszenia odnośnie warunków na fermie norek diametralnie odbiegają od tych prezentowanych przez biznesmena. A co na to służby weterynaryjne? Jak się dowiedzieliśmy na fermie norek w Góreczkach (gm. Koźmin Wlkp.) – już w dniu emisji filmu – pojawiali się kontrolerzy weterynaryjni. Ich wizyta była niezapowiedziana.„9 sierpnia - w trybie natychmiastowym została przeprowadzona kontrola. Ponieważ ta ferma jest nowa, powstała w tym roku, to nie było na niej jeszcze corocznej kontroli. Nigdy nie informujemy o terminie kontroli, gdyż właściciel nie powinien się do tego przygotowywać. Chcemy zobaczyć taki stan, jaki jest faktycznie na fermie” – powiedziała nam Anna Lis-Wlazły, Powiatowy Lekarz Weterynarii w Krotoszynie.
Co wykazała kontrola na fermie norek w Góreczkach?
„Były sprawdzane warunki dobrostanu i utrzymania zwierząt, kontrolerzy sprawdzili wszystkie kwestie związane z tymi zwierzętami. Nie było żadnych zastrzeżeń. Nie stwierdzono też żadnej z tych rzeczy, które były pokazane w filmie. Warunki utrzymywania zwierząt przez pana Wojciecha Wójcika nie budziły żadnych zastrzeżeń” – podkreśla stanowczo Anna Lis-Wlazły.
Powiatowa Lekarz Weterynarii w Krotoszynie wskazuje także, że żadna z dotychczasowych kontroli przeprowadzanych również na innych fermach należących do Wojciecha Wójcika nie wykazała jakichkolwiek nieprawidłowości.
„Fermy zwierząt futerkowych podlegają naszej kontroli raz w roku. Pan Wojciech Wójcik jest posiadaczem kilku ferm i żadna z kontroli nie wykazała nieprawidłowości pod względem dobrostanu zwierząt”– zastrzega Anna Lis-Wlazły.
Do Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Krotoszynie nigdy nie dotarły też żadne sygnały – chociażby ze strony obrońców praw zwierząt – o tym, że zwierzęta na fermach Wojciecha Wójcika mogłyby być hodowane w złych warunkach.
„Nigdy nie mieliśmy żadnych informacji, które mogłyby budzić jakiekolwiek wątpliwości co do warunków utrzymywania zwierząt” – podsumowuje Powiatowy Lekarz Weterynarii w Krotoszynie.