Obrońca, przewodnik, autorytet, a może cichy pomocnik i przyjaciel? Współczesny ojciec spełnia wiele ról i zaraz po matce ma decydujący wpływ na życie dziecka. 23 czerwca wszyscy ojcowie obchodzą swoje święto. O tym, jak to jest być tatą opowiadają nam - Jakub Nelle z Kobylina, Darian Paszek z Biadek, Tomasz Fabisiak z Rozdrażewka i Mirosław Chmielarczyk ze Zdun.
Jakub Nelle z Kobylina od początku w pełni zaangażował się w wychowanie syna. Był z żoną przy porodzie, wstaje w nocy, by zająć się maluchem, a zmiana mokrej pieluszki nie jest dla niego żadnym problemem. Nie boi się również samodzielnej opieki nad 6-miesięcznym Brunem, gdy żona pójdzie do pracy.
“Tacierzyństwo” pana Jakuba trwa już od chwili porodu, podczas którego towarzyszył żonie. Jak sam przyznaje, było mu łatwiej niż innym ojcom, bo jako ratownik medyczny ma z podobnymi sytuacjami często do czynienia. – Byłem z żoną cały czas, wspierałem, co mogłem – pomagałem. Jakoś łatwiej mi to przychodziło. Na początku dziwnie to traktowałem, jakbym był w pracy – śmieje się kobylinianin. Gdy jednak akcja porodowa się zakończyła i poziom adrenaliny spadł, do pana Jakuba dotarło, że został tatą. – Gdy wziąłem synka na ręce. Świat się wywrócił do góry nogami – przyznaje. Do roli ojca podszedł bardzo poważnie. Gdy żona była jeszcze w szpitalu on czynił przygotowania na powitanie w domu nowego członka rodziny. – Trzeba było wszystko zorganizować. Szykowałem łóżeczko, wyprawkę, tak, żeby wszystko było gotowe na ich powrót. Początki jak przyznaje młody tata nie były łatwe. – Jasne, że jeszcze przed porodem żona wertowała lektury, ja obiecywałem, że będę ją wspierać. Ale książka książką, a życie realne wygląda całkiem inaczej. Nie jest tak łatwo – mówi. Pierwsze tygodnie wspomina jednak z rozczuleniem. – W nocy trzeba było wstawać. Podział był taki, że jak dziecko zaczęło płakać to żona szykowała mleczko, ja małego nosiłem, żeby był cichutko, albo ewentualnie zmieniałem pieluszkę jak miał mokro – opowiada. Pan Jakub przyznaje, że umiejętności ratownika medycznego i opiekuna medycznego bardzo pomogły mu w byciu tatą. Dzięki praktyce nabytej w pracy łatwiej było mu opiekować się Brunem. – W pracy często wykonuje zabiegi pielęgnacyjne, zmiany opatrunku czy zmiany pieluszki. Postępowanie jest podobne. Aczkolwiek wiadomo, to jest własne dziecko, człowiek się denerwuje. Bo nie działam wtedy z automatu, zawodowo, ale bardziej uczuciowo – mówi podkreślając, że każda chwila z synem jest dla niego fantastycznym przeżyciem. Teraz jak przyznaje stoi przed nim spore wyzwanie. Żona pana Jakuba wraca bowiem do pracy po urlopie macierzyńskim, a chłopczykiem zajmie się tata. – Pozwala mi na to praca. Mam dyżury zmianowe, 12-godzinne. Dniówka, nocka i systemowo parę dni wolnych od pracy. Więc gdy będę w domu będę się małym zajmować. Jeśli praca na to nie pozwoli to będziemy skłaniać się ku pomocy rodzinie – babci, prababci – tłumaczy. I ze śmiechem dodaje, że już powiedział żonie, by przygotowała mu godzinny harmonogram. – O której mleczko, o której jedzonko, o której spanie czy spacerek. Bo żona ma to w głowie, a ja jeszcze nie potrafię tak dokładnie się dzieckiem zająć, jeśli chodzi o punktualność, o której co ma być – mówi. Jest przekonany jednak, że sobie poradzi i już teraz cieszy się na spędzanie czasu z synem. – Bobas to spełnienie naszych marzeń, przypieczętowanie naszego związku. Fajnie jest patrzeć jak dorasta, mieć w tym udział – mówi dumny tata, który stara się uwiecznić najważniejsze chwile Bruna na filmach i zdjęciach, by maluch, gdy dorośnie, miał pamiątkę. Pan Jakub już dziś zdradza, że chętnie – w przyszłości – razem z żoną postarałby się o rodzeństwo dla Bruna. – Chcielibyśmy następne dziecko. Ale ze spokojem. Myślę, że kwestia paru lat i kto wie. (mar)
Lada dzień Tomasz Fabisiak z Rozdrażewka z sali porodowej usłyszy głośny krzyk swojego dziecka i zostanie po raz pierwszy tatą. Chciałby, by „Malutka”, bo tak na razie mówi o swojej córeczce, przyszła na świat jeszcze przed Dniem Ojca. - 22 czerwca będę obchodził urodziny i imieniny. No a potem będzie ten dzień, który od teraz będzie moim świętem. Może Malutka zrobi mi prezent i będzie już z nami? - uśmiecha się przyszły tatuś.
Tomasz właśnie skończył malować pokoik na piętrze przyszłego domu. Razem z Agnieszką, którą poślubił rok temu, chcą w nim zamieszkać we trójkę już za kilka miesięcy. Wspólnie uznali, że pokój córeczki będzie w kolorze pudrowego różu. - Gdy tylko dowiedzieliśmy się, że będzie to dziewczynka, zaczęliśmy kompletować ubranka i wszystkie potrzebne akcesoria dla niemowlaka, głównie w kolorze różowym. Chodząc razem z Agą po sklepach z ciuszkami, nie czułem się w nich obco. Nauczyłem się wybierać rozmiary i rozpoznawać, które to body, pajacyk, sukienka i spódniczka – przyznaje ze śmiechem. W chwili, gdy dowiedział się, że za kilka miesięcy zostanie tatą, był najszczęśliwszym facetem pod słońcem. - Staraliśmy się o dziecko, ale jakoś szczególnie nie czuliśmy presji, że musi się to stać od razu. Pewnego wieczoru kąpałem się i usłyszałem głos Agnieszki, żebym przyszedł do niej, gdy skończę, na górę. Wszedłem do pokoju i zobaczyłem, że płacze. Były to łzy szczęścia, bo w ręku trzymała test z dwiema kreseczkami. Zrobiła go tak tylko na wszelki wypadek – wspomina mieszkaniec Rozdrażewka. W pierwszych tygodniach ciąży jego żona usłyszała od lekarza, że w tym szczególnym okresie powinna się oszczędzać i zrezygnować z pracy jako fizjoterapeutka i masażystka. - Lekarz mówił, że tak wiele par nie może mieć dzieci, więc Aga powinna szczególnie uważać na siebie i dziecko. Starałem się ją wyręczać w najcięższych obowiązkach – mówi pan Tomek. Przyznaje, że nie raz musiał sprostać także zachciankom ciężarnej. - Raz w pracy odebrałem sms-a, że Agnieszka ma ochotę na Sprita i chipsy o smaku zielonej cebulki. Skończyłem pracę po 23.00. Wszystkie sklepy były już zamknięte. Pozostała mi tylko stacja benzynowa, na której oczywiście wszystko jest dwa razy droższe niż normalnie, ale co tam. Kiedy wróciłem z zakupami, patrzę, a ona smacznie śpi. Obudziłem ją delikatnie i mówię, że przywiozłem napój i chrupki, a ona na to, że nie jest już głodna. Teraz, gdy lada dzień ich córeczka ma przyjść na świat, spędzają każdą wolną chwilę razem. Chętnie wybierają się na kolacje lub kawę. - Nie lubimy siedzieć w domu przed telewizorem, ale bywać w różnych miejscach. Trochę więc już przygotowujemy „Malutką” do takiego stylu życia – opowiada Tomasz Fabisiak. Na razie nie odczuwa stresu związanego ze zbliżającym się porodem. Z żoną uznał, że nie będzie go na sali porodowej. - Liczę, że kiedy nadejdzie godzina „0” nie zastanie mnie w pracy i to ja będę mógł Agę zawieźć do szpitala i potem zaczekać, aż będzie po wszystkim i będzie nas już troje. (es)
3-letnia Jagódka jest oczkiem w głowie swojego taty. – Jest mądra, bystra, wygadana – chwali swoją córeczkę Darian Paszek z Biadek dodając, że ojcostwo to jedna z najważniejszych ról w jego życiu.
Pojawienie się na świecie Jagódki wywróciło życie Dariana i jego żony Magdaleny do góry nogami. – Ale wyłącznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Wiadomo, że pewne rzeczy trzeba było zmienić, podporządkować je dziecku, ale nie narzekamy, bo nasza córka jest dla nas najważniejsza – podkreśla Darian Paszek. I dodaje. – Pozwalam jej na wiele. Lubię ją rozpieszczać to chyba normalne, ale staramy się wpoić jej wspólnie z żoną pewne zasady, których musi przestrzegać i jesteśmy wtedy zgodni – opowiada. Jagódka urodziła się w sierpniu 3 lata temu. – Byłem przy porodzie. Chciałem tego i do dziś nie żałuję tej decyzji. Przecinałem pępowinę, to był fantastyczny moment, który będę wspominał do końca życia. Pamiętać będę też zawsze pierwsze wypowiedziane przez nią słowo, bo było to „tata” – śmieje się Darian. Opieka nad noworodkiem również nie sprawiała mu większego problemu. – Wiadomo, że w tych pierwszych miesiącach przy dziecku więcej obowiązków ma matka, ale starłem się jej pomagać – przyznaje. Dziś w wychowaniu Jagódki Darianowi i jego żonie pomagają rodzice. – Wcześniej nie było takiej możliwości, ponieważ moja mama pracowała. Teraz się to zmieniło i przyznaję, że ta pomoc jest nieoceniona. Wcześniej zaś Jagódka miała nianię, z którą była bardzo związana – tłumaczy. Jak każdy tata Darian jest bardzo dumny ze swojej córeczki. - Jest mądra, bystra, wygadana. Jest bardzo żywiołowym dzieckiem – wylicza. I dodaje. – W tym roku chcemy, aby poszła do przedszkola, ale nie powinno być z tym problemu, ponieważ Jagódka doskonale dogaduje się z dziećmi – opowiada. Dziewczynka, jak podkreśla jej tata, nie ma też żadnych problemów w kontaktach z dorosłymi. – Jej niania pracowała w szkole, dlatego często zabierała ją do szkoły i przedszkola. Wszyscy ją tam doskonale znają już od dawna, dlatego nie boimy się że sobie nie poradzi - podkreśla. Tata i córka uwielbiają razem spędzać czas. – Chodzimy razem na plac zabaw i robimy wiele innych rzeczy, bardzo lubimy wszelkie zabawy ruchowe – tłumaczy. I dodaje. – Jagoda ma swoją małą kuchnię i ostatnio np. przygotowała mi w niej „śniadanie” i przyniosła do łóżka. Wcześniej mnie jeszcze uczesała. Takie typowo dziewczęce zabawy również znoszę ze stoickim spokojem, ponieważ najważniejsze jest, że robimy coś razem – podkreśla Darian. (far)
Mirosław Chmielarczyk ze Zdun jest dumnym ojcem pięciorga dzieci. - Wszystkie są owocem miłości, a nie częścią ekonomicznego planu. Do każdego trzeba było podchodzić w indywidualny sposób, bo nie ma szablonu na wychowanie dziecka – przekonuje.
Po raz pierwszy ojcem został krótko po tym, jak zakończył służbę wojskową. – Było to w połowie lat 80-tych. W marcu poznałem żonę, a w styczniu braliśmy ślub, bo okazało się, że najstarszy z synów Tomasz, był już w drodze. Miał być prawie, że ostatnim, ale życie pokazało, że był pierwszym z piątki – zaznacza z uśmiechem Mirosław Chmielarczyk. To właśnie z najstarszym synem związanych jest najwięcej rodzinnych anegdot. - Żona miała wyznaczony termin do porodu. Nic się strasznego nie działo, więc pojechaliśmy komunikacją miejską do szpitala w Krotoszynie zapytać, co dalej będzie z porodem. Trzy godziny później urodził się Tomasz. Teraz śmiejemy się, że jakby rozwiązanie przyszło w autobusie, to syn byłby do końca życia komunikacyjnie ustawiony – opowiada. Dwa lata po Tomaszu, na świat przyszedł Piotr. Po upływie kolejnych 24 miesięcy córka Katarzyna. – Później nastąpiła pięcioletnia przerwa. Żona odrobinę odetchnęła i urodziła się Małgosia, a krótko po niej kolejny syn Maciej. Czasem z żoną się zastanawiamy, kto przyszedłby kolejny na świat, bo arytmetyka wcale taka jednoznaczna nie jest – śmieje się. Przyznaje, że wychowanie piątki dzieci wymagało sporej cierpliwości, wysiłku i samozaparcia. – Początkowo mieszkaliśmy w hotelu cukierniczym na 15 m2, gdzie stały dwa łóżeczka, tapczan i funkcjonowała niewielka kuchenka. Trzeba było sobie jednak jakoś radzić – wspomina. Dlatego też z żoną dzielili się obowiązkami. - Również przy praniu tetrowych pieluch. Pampersy były dostępne tylko w Pewexie, za dolary albo bony. W hotelu była jednak wspólna łaźnia, gdzie wieczorem przy pralkach odbywało się spotkanie ojców – opowiada. Ze śmiechem wspomina też perturbacje przy wyborze imion dzieci. – Po urodzeniu najmłodszego syna pojechałem do żony i zapytałem jak ma mieć na imię. Żona stwierdziła, że Maciej, a ja zapytałem czy nie może być Paweł. Po kilku zdaniach przekomarzania się stwierdziła, że mam zrobić jak uważam – wspomina mieszkaniec Zdun. Udając się do urzędu stanu cywilnego, był przekonany jak opowiada, że żona wyraziła zgodę na nadanie dziecku imienia Paweł. – Wracam do szpitala i mówię „no to mamy Pawełka”. Na co żona stwierdziła, że jak nie będzie Maciej, to ona z dzieckiem do domu nie wraca. Więc wsiadłem w samochód i wróciłem do urzędu stanu cywilnego, gdzie akt urodzenia był jeszcze na etapie tworzenia i tylko w dowodzie osobistym wykreślono mi Pawła a wpisano Macieja – śmieje się Mirosław Chmielarczyk, podkreślając, że jest bardzo dumny ze swoich dzieci. – Wychowując dzieci, kładliśmy duży nacisk, by potrafiły sobie same w życiu poradzić. Wprawdzie czasami są związane z tym problemy w szkole czy to w pracy, bo zawsze mówią otwarcie to, co myślą ale jestem spokojny o ich życiowy byt – zaznacza. (alf)