Zero - tyle wniosków i interpelacji złożyli kobylińscy radni przez ostatnie cztery lata . Preferowali raczej luźne rozmowy podczas komisji. To właśnie wtedy podejmowano najważniejsze decyzje, toczono dyskusje i rzucano pomysłami. Szczególny prym w tym względzie wiodło 3 przedstawicieli opozycji – Piotr Chlebowski, Jan Patryas i Józef Ratajczak. Niemal na każdym posiedzeniu mieli coś do powiedzenia – czy to w formie wyrażenia opinii na dany temat, czy też rzucenia żartobliwej anegdotki. Głos zabierał również przewodniczący, Tadeusz Dżygała, który niemal zawsze, w wesoły sposób podsumowywał omawianą uchwałę. Niestety, luźne wtrącenia miały miejsce dużo częściej niż konstruktywne dyskusje. Sesja była jedynie przyklepaniem tego, co omówiono na komisji. Każdy sobie rzepkę skrobie Rajcy mieli tendencję do tego, że każdy z nich ciągnął budżetową kołderkę w swoją stronę. Z racji tego, że jeden z rogów szarpało aż trzech przedstawicieli Smolic, w wiosce udało się zrobić dużo. Co nie zawsze podobało się pozostałym. Głównie Grzegorz Okupnik stawał okoniem do propozycji kolejnych inwestycji w największej wsi w gminie, twierdząc, że inne wioski są równie ważne, natomiast Danuta Jaźwiec zawsze skupiała się na problemach związanych z infrastrukturą drogową w mieście, a Jan Lisiecki starał się jak najwięcej pieniędzy ugrać dla KS Piast.
Nie mówi, słucha Do największych milczków należał Grzegorz Jarczewski – na palcach jednej ręki można policzyć chwile, podczas których zabierał głos. Również Barbara Trynka była dość milcząca. Odżywała jednak w momentach, gdy któryś z jej kolegów zbyt gorliwie wyrażał swoje opinie na temat propozycji przedstawianych przez burmistrza, lub gdy dyskusja stawała się aż nadto burzliwa. Wtedy, niczym lwica broniąca młodych, stawała w obronie Bernarda Jasińskiego i kategorycznie ucinała dysputy.
Opozycja tylko w teorii? W Kobylinie specyficzny jest również skład rady. Od 2013 roku czyli od czasu, gdy Wojciech Styburski z PSL zrzekł się mandatu, a na jego miejsce wszedł radny niezrzeszony – Edward Jańczak, burmistrz nie miał teoretycznej większości. Jednak w praktyce nigdy się nie zdarzyło, by opozycja postawiła Bernardowi Jasińskiemu veto. Nie znaczy to jednak, że wszystko było przyklepywane bez szemrania. Radni długo omawiali niemal każdą proponowaną uchwałę, toczyli między sobą luźne dyskusje i rzucali wtrącenia zanim podnieśli rękę do głosowania.
„Ugryźli się w język” Skończyło się to z początkiem tego roku, po tym, jak na łamach „Gazety Krotoszyńskiej” opisaliśmy zamieszanie wokół kobylińskiego Orlika. To właśnie podczas jednej z komisji Jan Lisiecki zarzucił animatorce, że źle zarządza obiektem. Piotr Chlebowski i Jan Patryas przyłączyli się do tych oskarżeń i wśród radnych wywiązała się burzliwa dyskusja. Później Jan Lisiecki z zarzutów się wycofał i animatorkę przeprosił, jednak mleko już się rozlało. Od tego czasu rajcy na swoich posiedzeniach stali się bardziej powściągliwi i mniej skorzy do wyrażania opinii. Komisje, które początkowo trwały kilka godzin teraz kończą się po kilkudziesięciu minutach. Skończyły się dyskusje, luźne wtrącenia i żarty. Wiele uchwał jest podejmowanych niemal od razu po ich odczytaniu. Mało jest pytań i propozycji zmian.
Marta Popławska