reklama

Krotoszyn. Co dziś robi Julian Jokś?

Opublikowano:
Autor:

Krotoszyn. Co dziś robi Julian Jokś? - Zdjęcie główne
reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościJulian Jokś przez 20 lat zasiadał na fotelu burmistrza Krotoszyna. Później przeniósł się w ławy sejmiku województwa. Co robi na politycznej emeryturze?
reklama

Julian Jokś zawsze wywoływał skrajne emocje wśród mieszkańców Krotoszyna - jedni go nienawidzili, inni uwielbiali. Tych drugich było jednak zdecydowanie więcej, o czym świadczy fakt, że przez 20 lat - z wyboru mieszkańców - Julian Jokś zasiadał na fotelu burmistrza Krotoszyna. I może - gdyby nie fakt, że sam zrezygnował z kandydowania na kolejną kadencję - tych lat byłoby jeszcze więcej. 

Dziś Julian Jokś nie działa już czynnie w polityce. Po byciu burmistrzem, a później radnym sejmiku województwa - przeszedł na emeryturę. Nadal jednak bacznie śledzi to, co dzieje się w kraju i w powiecie. Teraz jednak głównie przed ekranem telewizora. I to tylko w czasie, gdy nie oddaje się życiu rodzinnemu. 

Jestem teraz dziadkiem na pełen etat, mam trzy wnuczki i jednego wnuka. Często się z nimi spotykam, staramy się jak najczęściej być razem - podkreśla Julian Jokś. 

reklama

Były burmistrz Krotoszyna - mimo intensywnego życia rodzinnego - znajduje czas także na swoją pasję. 

Motocykle zawsze były moim hobby. W tej chwili jeżdżę skuterem, a nie dużym motocyklem, bo PESEL jest jaki jest - śmieje się Julian Jokś. 

 

Przypominamy wywiad z Julianem Joksiem opublikowany w 2014 roku na łamach "Gazety Krotoszyńskiej", kiedy to Julian Jokś postanowił nie startować już w wyborach na burmistrza Krotoszyna. 

 

„Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść ... nie chcę żeby mnie znosili”

Po 20 latach burmistrzowania Julian Jokś postanowił nie ubiegać się o reelekcję. Z kariery samorządowej jednak nie rezygnuje i jako kandydat ludowców będzie walczył o mandat radnego sejmiku województwa wielkopolskiego. Na łamach „Gazety Krotoszyńskiej” w rozmowie z Agnieszką Matusiak i Faridą Leśniewską wspomina początki kariery. Wylicza sukcesy i przyznaje się do porażek. Zdradza jak czuje się w Krotoszynie jako „wlozek” i w końcu przyznaje w czym pomógł mu jeden z lokalnych przedsiębiorców.  

reklama

Już się pan zaczął pakować?

Zamiast pakować się i sprzątać to ja ciągle otwieram nowe karty. Życie samorządowe nie zna pustki. Każdego dnia trzeba podpisywać dziesiątki decyzji i żyć tą gminą. Nie sposób powiedzieć przecież, że za chwilę odchodzę i już mnie to nie dotyczy. 

A jak pan czuje się z tym, że za chwilę nie będzie pan miał już wpływu na to, co będzie się działo w gminie, w urzędzie?

Już 4 lata temu powiedziałem, że to jest moja ostania kadencja. Przyzwyczaiłem się do tej myśli, cały czas z tym żyłem. Po prostu pewien etap w życiu się kończy. 

Nie żałuje pan tej decyzji?

Nie. Przez całe życie miałem taką zasadę, że trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść .... nie chcę żeby mnie znosili (śmiech). Uznałem, że należy postawić na młodych. Od początku miałem taką strategię. Dziś mam taką satysfakcję, że w urzędzie wszyscy pracownicy są zatrudnieni właśnie przeze mnie. Często zaczynali od robót interwencyjnych czy staży. Inwestowałem w nich i dziś widać efekty. Mamy znakomitą kadrę. Uważam, że nawet jak już mnie nie będzie, ci ludzie będą wiedzieli co mają robić. 

reklama

Uważa pan, że razem z panem odchodzi pewna epoka?

Na pewno pewien styl pracy i zarządzania. Starałem się stworzyć w urzędzie rodzinę. Chętnie nagradzałem urzędników. Nie lubiłem karać. Często brałem na klatę ich potknięcia, bo wiedziałem, że nikt nie jest doskonały. 

Ten kij ma dwa końce, bo jest pan jako burmistrz oceniany przez pryzmat urzędników. Jeśli oni wykazują się niekompetencją, to świadczy o panu.

Zgadzam się, ale nie mogę się przecież przyłączyć do chóru krytykantów.

Gdyby miał pan scharakteryzować epokę Juliana Joksia, to co by pan powiedział?

Należałem do ludzi, którzy mówią to co myślą i chyba tak jest nadal. Lubię działać. I chyba przez te lata to było widać. Działałem na rzecz tego miasta i pokochałem je, choć jestem „wlozkiem”.

reklama

Pana przygoda z Krotoszynem rozpoczęła się ponad 42 lata temu?

Poznałem moją przyszłą żonę na studiach i tak się stało, że chociaż miałem kilka propozycji pracy z różnych stron Polski, z wykształcenia jestem bowiem meliorantem, postanowiliśmy, że zamieszkamy w Krotoszynie. W rodzinnych stronach żony. Nie żałuję, pokochałem to miasto, jestem wielkim patriotą. I boli mnie, że nie wszyscy potrafimy się z tego cieszyć i docenić to miasto.  

Jest pan w urzędzie od kilkudziesięciu lat. Jak to się stało, że wszyscy się wokół zmieniali a pan trwał?

Robiłem swoje i starałem się nie mieszać do polityki. Działałem oczywiście Zjednoczonym Stronnictwie Ludowym, a tam wielkich zawirowań nie było. Po prostu pracowałem. (...) Byłem urzędnikiem, zastępcą burmistrza, w końcu burmistrzem. Piastowałem tę funkcje 20 lat. Uważam, że najważniejsze jest to, aby radni rozmawiali o pomysłach burmistrza. Burmistrz musi mieć ich tyle, aby dyskutowano tylko o jego pomysłach, jeśli to się zmieni staje się marionetką.

Czyli jest pan zwolennikiem monarchii. Król jest tylko jeden?

Nie, po prostu jako burmistrz czułem za te wszystkie pomysły odpowiedzialność. Nigdy nie obiecywałem rzeczy niemożliwych. Wszystkie moje obietnice starałem się realizować.

A zakład utylizacji odpadów?

No tak, ale to robiliśmy przez związek. Gdybym ja decydował, zakład utylizacji by był i dziś bylibyśmy Kuwejtem (śmiech). Na śmieciach można bardzo dużo zarobić. (…) Zresztą nigdy nie jest tak, że wszystkie decyzje są na plus, ale w porę się z tych nietrafionych decyzji wycofywałem. Moje pomysły są osadzone w budżecie. Nie mogę powiedzieć, że poniosłem jakąś spektakularną klęskę. Chyba, że nie przegłosowano mi czegoś na sesji.

Ale przecież jak nie przegłosowano czegoś na jednej sesji, to temat pojawiał się na kolejnej? I radni dziwnym zbiegiem okoliczności zmieniali zdanie. 

Ehhhh (śmiech). Jeśli jestem przeświadczony o słuszności danego wniosku to szukam argumentów, które mogą radnych przekonać. Jeśli widzę efekt to się nie poddaję. Co to za zawodnik który się poddaje (śmiech). Sadzę, że  poważnych  porażek to chyba nie mam.

Ale wnioski opozycji nigdy nie były realizowane, dopóki były wnioskami opozycji. W momencie, kiedy stawały się wnioskami koalicji, były brane pod uwagę do realizacji.

To jest sztuka rządzenia (śmiech). Opozycja musi mieć świadomość, że jest opozycją … 

Zabieraliście dobre pomysły opozycji?

Powiedziałbym, że je modyfikowaliśmy i realizowaliśmy kiedy mogliśmy. Przecież to nie jest tak, że wszystkie głosy opozycji były beznadziejne i głupie.  

A głos jednego z pana głównych oponentów, byłego radnego Dariusza Rozuma? Czy były pomysły, które padły z jego ust a później je pan realizował?

Może nie tak wprost, ale Dariusz Rozum jako przedsiębiorca miał wiele dobrych pomysłów dotyczących np. promocji miasta. 

To w końcu Dariusz Rozum pomógł panu załatwić strefę ekonomiczną?

Pojechaliśmy razem do Warszawy i tam rozmawialiśmy o dokumentach, które musimy dostarczyć, aby wypromować Krotoszyn. Wtedy padł pomysł stworzenia parku inwestycyjnego. Natomiast już w sprawie samej strefy skontaktowałem się z panem Kosickim, który znał się z szefem wałbrzyskiej strefy. I tak to się zaczęło. 

Przedsiębiorcy zarzucają panu jednak, że nie robi pan zbyt wiele, aby ich wspierać. 

To jest bzdura. Jako jedni z pierwszych w Polsce wprowadziliśmy systemowe ulgi dla przedsiębiorców. Biznes ma zawsze to do siebie, że ciągle im mało, ale to chyba właśnie na tym polega. Zawsze byłem zwolennikiem rozwijania się naszych rodzimych firm i robiłem wszystko aby stworzyć im odpowiednie warunki i myślę, że mi się udało.  

Ale firmę Bolsius stracił pan.

Kiedy były rozmowy na ten temat osobiście obwiozłem przedstawicieli Bolsiusa pokazując im tereny inwestycyjne w Krotoszynie. Oni jednak byli, jak się okazało, zainteresowani przejęciem lokalnej firmy. Ale nasza oferta inwestycyjna była cały czas aktualna. Przecież cała Ostrowska była wtedy wolna.

Może zabrakło chęci z waszej strony?

Były rozmowy i zabiegi, ale oni chyba nie tym byli zainteresowani. Poszli do Kobylina  i potem się narodziły dziwne opowieści, że ja ich wygoniłem.  

Samorządy coraz częściej decydują się na prywatyzację. Pan nie jest zwolennikiem takiego rozwiązania?

Uważam, że spółki gminne, które wykonują zadania własne gminy nie powinny być prywatyzowane, natomiast te które wykonują zadania komercyjne owszem. Tak było chociażby z Krodomeksem. Od początku proponowałem też, aby wyłączyć z PGKiM poszczególne spółki.

Ale do tej pory pan tego nie zrobił.

Bo w ostatecznym rozrachunku to się nie opłaca. Jeżeli np. mamy jednego dostawcę wody, to jak to zrobić. Jeśli przejmie to prywatny podmiot, może wprowadzić monopol i windować ceny w nieskończoność. Ale nadchodzą czasy, że gospodarką mieszkaniową będzie można gospodarować właśnie w taki sposób. Ale to już kolejny burmistrz. 

Kolejny burmistrz będzie musiał sobie też poradzić z oświatą. Pan wielokrotnie do tego podchodził i nic z tego nie wyszło.

Dopóki rząd nie pomoże nam, proponując rozwiązania systemowe, nic się w tej materii nie zmieni. 

A konkretnie?

Likwidacja karty nauczyciela. Ja już obserwuję, że w środowisku nauczycielskim jest ogromna ciągota do prywatyzacji.

Nauczyciele chcą prywatyzacji?

Tak. Tylko oni boją się wychylić. Zobaczcie ile jest inicjatyw tworzenia szkół niepublicznych. (…) Podchodziłem do reformy oświaty trzykrotnie. 

I trzy razy się nie udało. Nawet koalicja się zbuntowała. 

Wiele czynników miało na to wpływ w tym również personalne, nie chciałbym ich jednak wymieniać. Pytanie jest takie czy warto chronić te niektóre szkoły? Bo wyniki nauczania mówią zupełnie, co innego. Gminy będą musiały coś zrobić, bo w końcu zostaną przyparte do muru. 

A Krotoszyn jak długo wytrzyma nie likwidując szkół?

Przy naszym budżecie jeszcze trochę wytrzymamy. Powinniśmy do tego tematu podejść raz jeszcze, ale ze spokojem. Zwłaszcza, że liczba uczniów znacznie się zmniejszyła.  

Brak konkretnych działań związanych z sytuacją w oświacie nie jest dla pana porażką? Nie przekonał pan do swojej propozycji ani nauczycieli, ani radnych.

W kategorii nie zaakceptowania moich pomysłów pewnie tak. Bo uważam, że można to było zrobić bez bólu, bez zwalniania nauczycieli, oszczędzając te 8 mln zł, które rocznie dokładamy. 

To będzie kukułcze jajo dla nowego burmistrza?

To jest problem w całej Polsce, nie tylko u nas. 

Zarzuca się panu, że zostawia pan gminę zadłużoną, że kolejna rada będzie mogła tylko zająć się administrowaniem, bo na nic innego nie będzie środków.

Jeśli kandydat na burmistrza opowiada w prasie, że mamy poziom zadłużenia na poziomie 60% i nie będzie na nic pieniędzy to znaczy, że nie rozumie nowych zasad finansowania deficytu budżetowego. Jeśli ktoś nie ma pomysłu na nowoczesne montaże finansowe w samorządzie, to niech się nie zabiera za samorząd.

Co ma pan na myśli mówiąc nowoczesny montaż?

Nie musimy się bać pożyczek i kredytów. Musimy tylko patrzeć na jedno, czy jest zdolność do ich spłacania. 

A jest?

Cały czas. To jest ciągłość i funkcjonowanie wspólnoty samorządowej. Jak wybudujemy drogę będziemy jeździć po niej przez kolejne 20 lat a może dłużej. Te inwestycje po nas zostaną, robimy to dla pokoleń. To dlaczego również za 20 lat przyszłe pokolenia nie mogą tego spłacać. To są nasze wspólne inwestycje. 

Ich wybór wzbudza jednak sporo kontrowersji, jak choćby rewitalizacja?

To są zarzuty opozycji, ale rację ma mieć mniejszość? Jeżeli mają inny pomysł, to niech zbiorą większość i rządzą. Życzę powodzenia. Są wybory niech przejmą władzę, stworzą koalicje i rządzą. Dziś już mówi się o zmianie sposobu finansowania. I będzie tak, że przy małych środkach będzie można robić wielkie rzeczy. Nie ma innego wyjścia, bo w takiej sytuacji nie jesteśmy sami, tylko większość samorządów w Polsce. 

A jak pan obroni rewitalizację przed ludźmi, którzy 30 lat czekają na drogę?

Rynek to jest serce miasta, a o serce trzeba dbać. Chcemy chronić to, co ma największą wartość historyczną. Jest to miejsce  magiczne, skupiające życie miasta. Poza tym uporządkowanie gospodarki komunalnej w centrum wiązało się z wykopami. Mieliśmy rozkopać i założyć stary beton? Uważam, że mieszkańcom się podoba. To widać po tłumach, które przewijają się przez rynek. 

A rewitalizacja centrum to nie jest przypadkiem pomnik na koniec kadencji? 

Oczywiście, że nie. Rozumiem, że każdy chce mieć zrobione najpierw obok siebie. I to robimy, ale systematycznie. Wszystkiego nie jesteśmy w stanie zrobić od razu. Rynek był naprawdę brzydki, a teraz aż miło tam posiedzieć. Fontanna , woda .....

A propos wody. Nie ma pan kaca związanego z decyzją o budowie „Wodnika”?

„Wodnik” to jest nasz sukces. Jeżeli widzę uśmiechnięte twarze dzieci, zadowolenie rodziców, to żadna krytyka mnie nie rusza. Spływa po mnie jak ta woda na „Wodniku”. Basen odwiedziło 3 mln ludzi. Nie ma innej inwestycji, z której korzysta tylu ludzi. Ile dzieci nauczyło się pływać dzięki temu, że mamy pływalnię na miejscu.  

Krytyka po panu spływa, ale na „Wodnik" płyną miliony z gminy.

Ale mamy to dobro, z którego korzystamy. Dokładamy rocznie ok. 200 tys. zł a nie żadne miliony. Być może kilka osób doznało tam  cudownego ozdrowienia...

A część wylądowała u dermatologa.

Wypadki się wszędzie zdarzają. A co zakażeń nie ma gdzie indziej? My dzisiaj jesteśmy jednym z lepiej funkcjonujących basenów w Polsce. 

A jest pan zadowolony z zarządzania „Wodnikiem”?

Nigdy nie jest tak, żeby nie mogło być lepiej. Jeśli instytucja samorządowa będzie zajmowała się tego typu usługami, to nigdy nie będzie dobrze.

Czyli prywatyzacja.

Uważam, że tego typu obiekty powinny być w prywatnych rękach. Ale wtedy musimy mieć świadomość, że inwestor będzie chciał na tym zarabiać. My jako gmina nie chcemy. Chodzi nam tylko o pokrycie koszów funkcjonowania. Ale biznes rządzi się swoimi prawami, jeśli basen poprowadzi prywatny podmiot z pewnością ceny wzrosną. 

Nowy burmistrz będzie miał lepiej czy gorzej z radą wybieraną w okręgach jednomandatowych?

Chwilę po zamknięciu lokali wyborczych nowy burmistrz musi się policzyć i budować koalicję. Znam takich burmistrzów, którzy nie mają większości w radzie i to jest chore. Nawet w naszym powiecie.

W powiecie jest też starosta, z którym burmistrz dogadać się nie może.

To nie jest tak, że my się prywatnie nie lubimy. Nie o to chodzi. Po prostu my jako gmina często, żeby zrealizować jakieś zadanie, robimy „bukiet z kija”. Jest pytanie czy powiat też to robi?

A pana zdaniem?

Moim zdaniem, nie. Gdyby w sposób bardziej dynamiczny podejmowano tam decyzje dotyczące np. pozyskiwania środków zewnętrznych byłoby zupełnie inaczej.

Czyli więcej odwagi w pozyskiwaniu środków a mniej jeżdżenia po samorządach i wyciągania ręki po kasę?

No tak. 

Ale w powiecie jest koalicja PSL - SIO. Czyli taka sama jak w gminie.

Porządki najtrudniej zrobić we własnym domu.

Dlatego postanowił pan nie startować do rady powiatu?

Nie wiem, czy tam mój stosunek do zarządzania znalazłby uznanie. A nie chcę się na stare lata kłócić. Dlatego chcę oddać pole młodym ludziom, dynamicznym. Bo dobre pomysły realizuje się przez wiele lat. Ja nie mam już tyle czasu. Mając na karku 65 lat to myślę o tym, aby dotrwać do jutra (śmiech). 

Po 16 listopada Julian Jokś będzie...

Człowiekiem, który będzie miał więcej czasu dla rodziny i bliskich. Będę miał czas na rower czy motocykl. Jeżeli zostanę wybrany na radnego Sejmiku Województwa Wielkopolskiego to będę tam reprezentował interesy naszego powiatu i wspierał starostę, burmistrzów i wójta, np. w pozyskiwaniu środków unijnych. Natomiast, jeśli ktokolwiek będzie chciał - czy nowy burmistrz, czy starosta - mojej rady chętnie pomogę. Uważam jednak, że nie można trwać za wszelką cenę i uważać siebie za nieomylnego i niezastąpionego. Bo tak nie jest. 

Julian Jokś urodził się w 1949 r. w Pijanowicach (pow. gostyński). Od 1972 r. mieszka w Krotoszynie. Z wykształcenia jest mgr. inż. melioracji wodnych, po Akademii Rolniczej w Poznaniu. Ukończył także podyplomowe studia samorządowe na Uniwersytecie Wrocławskim i Studium Prawa Europejskiego w Warszawie. Od 1972 roku pracuje w administracji publicznej, w tym: w latach 1981-1990 jako zastępca naczelnika Krotoszyna; w latach 1990-1994 - zastępca burmistrza Krotoszyna od 1994 burmistrz Krotoszyna. Żona Danuta (z domu Czubak) jest mgr. inż. ogrodnictwa. Przez 30 lat pracowała jako nauczyciel w krotoszyńskiej filii Zespołu Szkół Rolniczych w Koźminie Wielkopolskim. Ma dwoje dorosłych dzieci syna Macieja i córkę Małgorzatę, oraz czwórkę wnucząt.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama