reklama

Miłośnicy zwierząt i ich pupile

Opublikowano:
Autor:

Miłośnicy zwierząt i ich pupile - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości

Są naszymi przyjaciółmi, często najwierniejszymi. Nierzadko traktujemy je jak członków rodziny. Nazywamy pieszczotliwie. Pielęgnujemy. Zwyczajnie kochamy zwierzaki. I o tej miłości do swoich pupili opowiadają nam nasi czytelnicy. Dziś prezentujemy gołębie pana Leszka Pośpiecha z Chwaliszewa, psiaki Stasia Jędrkowiaka z Krotoszyna i kicię Józefa Ratajczak za Smolic.


Stanisław Jędrkowiak z Krotoszyna

„Traktujemy psy jak członków rodziny”

Pasją Stanisława Jędrkowiaka od kilku lat są czworonogi. Poświęca im każdą wolną chwilę. Codziennie wstaje wcześnie rano, aby pójść z nimi na spacer. Lena, Lux i Tora, jak podkreśla, traktowane są jak członkowie rodziny. – Inaczej nie można do nich podchodzić, to jest naturalne - uważa. Pierwsza do rodziny trafiła Lena - nova scotia duck tolling retriever. – To było jakieś 8 lat temu, wtedy właśnie zaczęliśmy wyjeżdżać na wystawy – wspomina Stanisław Jędrkowiak. Potem dołączył do nich Lux. – To był przypadek. Lena przecięła sobie łapę i nie mogła wyjechać na wystawę, „pożyczyliśmy”, więc od znajomych Luxa i został u nas już na zawsze – opowiada siedemnastolatek. Ostatnia do domu trafiła Tora - wyżeł węgierski krótkowłosy. - Każdy z nich ma odmienny charakter. Ale jednocześnie każdy z nich ma w sobie coś wyjątkowego i staram się żadnego nie wyróżniać.

Spacery, pielęgnacja, tresura

Dzień w domu państwa Jędrkowiaków zaczyna się bardzo wcześnie. – Wstaję o 6.00 i jedziemy za miasto, żeby psy mogły się wybiegać. Mamy ogródek, ale one potrzebują przestrzeni. Jak się wybiegają, wracamy – opowiada Staś. Kolejny spacer jest popołudniu. – Wtedy też albo jedziemy na pole, albo spacerujemy po mieście – precyzuje. Sporo czasu zajmuje mu pielęgnacja czworonogich przyjaciół. – Najmniej problemu jest z włosem krótkowłosym, ponieważ wystarczy go umyć i wyczesać, natomiast przy szorstkowłosych i długowłosych trzeba włożyć w to sporo pracy – zaznacza. Przyznaje jednak, że w opiece nad psami pomaga mu cała rodzina – głównie tata. – Chodzę do szkoły, więc siłą rzeczy te kilka godzin nie ma mnie w domu, a psy wymagają sporo uwagi, trzeba im po prostu poświęcać czas. Dlatego bez pomocy rodziny, zwłaszcza rodziców, byłoby to bardzo trudne – podkreśla licealista.

Złapał bakcyla

Prezentowanie psów na wystawach wymaga zaangażowania i wysiłku. Czworonogi muszą być odpowiednio karmione, pielęgnowane i tresowane. – Chodzi o to, aby przyzwyczaić je do tego, jak mają się zachowywać na wystawie. Chodzi o to, aby prawidłowo się poruszały i prezentowały – opowiada. I dodaje, że najważniejsza jest systematyka. – Wiadomo, że one nie zapominają rzeczy, których zostały nauczone, ale jeśli systematycznie się z nimi ćwiczy, wtedy efekt jest zdecydowanie lepszy – uważa młody hodowca. Przygoda z wystawami zaczęła się od Leny. – Był to pies rodowodowy, nasi znajomi, którzy zajmują się tym od lat jeżdżą na wystawy. Postanowiliśmy, więc też spróbować – tłumaczy Stanisław. Przyznaje, że po kilku wystawach złapał bakcyla. – W 2010 zdobyliśmy tytuł wiceprezentera kraju, to już spory sukces – podkreśla. Zwiąże przyszłość ze zwierzętami Stanisław traktował udział w wystawach jako hobby. – Teraz już nie jeździmy na wystawy. Ciężko byłoby to robić zawodowo, ponieważ to też wymaga sporych nakładów finansowych. Na razie jestem uczniem liceum, zobaczymy być może uda mi się swoją przyszłość zawodową związać z przyrodą – sugeruje.

(far)


Leszek Pospiech z Chwaliszewa

„Gołąb pocztowy jest jak sportowiec, musi trenować”

Najbardziej wzrusza go, kiedy jego podopieczni wracają do domu z dalekiej podróży. – Jak wrócą wszystkie i w doskonałym czasie, to dopiero jest super – mówi Leszek Pospiech, hodowca gołębi pocztowych z Chwaliszewa. Ptaki są jego pasją i dumą przynoszącą mu szereg laurów w gronie miłośników gołębi. Miłością do gołębi pocztowych zaraził go kilkanaście lat temu ojciec. – Jak byłem dzieckiem, to tata miał jeszcze gołębie ozdobne. Wtedy podziwiało się ich ubarwienie i wygląd. Z czasem jednak z nich zrezygnował na rzecz gołębi pocztowych i ich lotów, co jeszcze bardziej przyciągnęło mnie do tych ptaków – wspomina Leszek Pospiech z Chwaliszewa.

Do momentu, kiedy nie „wyfrunął” z domu rodzinnego, pomagał ojcu w opiece nad zwierzętami. – Trzeba było je nakarmić. Wypuścić na obloty, by potrenowały. Gołąb pocztowy jest jak sportowiec, musi trenować – tłumaczy i uprzedza, że z ptakami trzeba się jednak obchodzić bardzo ostrożnie. - Są płochliwe. Jak wejdę do gołębnika, to zachowują się jak oswojone, ale wystarczy, że dostrzegą kogoś obcego, to się szybko płoszą – mówi mieszkaniec Chwaliszewa. I przyznaje, że czasami nawet rozmawia z podopiecznymi. –Tłumaczy im się pewne rzeczy jak ludziom. Mam tak wyćwiczone niektóre samice, że jak im się otworzy ich gołębnik i mówi, że „dalej, dalej przechodzić”, to jedna za drugą idzie – wyjaśnia Leszek Pospiech. Jednak najbardziej wzruszające są dla niego powroty ptaków z lotów do domu. - Po kilkuset kilometrowej podróży, zanim gdzieś usiądą, to jeszcze nad domem pokrążą i wtedy człowieka przeszywa naprawdę wyjątkowe uczucie – mówi pan Leszek. Gołębie mają niezwykłą orientację w terenie, a drogę do domu znajdują kierując się położeniem słońca. - Bo loty zawsze odbywają się z zachodu na wschód. Mówi się też, że po kilkukrotnym przebyciu trasy, za punkt odniesienia ptaki przyjmują sobie np. węzły kolejowe czy autostrady, które już rozpoznają – tłumaczy mieszkaniec Chwaliszewa.

Czy ma jakiegoś ulubieńca lub ulubienicę w swoim stadku? – Miałem gołębia, którego nazwałem „Lotnik”, bo wygrał kilka konkursów i bardzo podciągał wyniki stada. Podobnie jak samica „Zembolka”. Był też taki gołąb, który miał na tyle odwagi i był na tyle oswojony, że zimą jak wchodziłem do gołębnika, to jadł z ręki. Brał także z moich ust ziarno kukurydzy i odlatywał. Był u nas przez sezon, a później zginął na locie – wspomina pan Leszek.

(alf)


Józef Ratajczak ze Smolic

„Franek jest moim oczkiem w głowie. Wszystko może, więc niczego nie pragnie”

Mądry, samodzielny i kochany przez wszystkich – kot Franek jest pełnoprawnym członkiem rodziny państwa Ratajczaków ze Smolic. – Trzy lata temu przyszedł za wnuczką z kawiarni. 2,5 km szedł aż do domu. Malutkim kociakiem był, przygarnęliśmy go i został – wspomina sołtys wsi, Józef Ratajczak. Od tego czasu Franek jest oczkiem w głowie nie tylko sołtysa ale i reszty domowników. – On wszystko może, więc niczego nie pragnie. Przyjdzie, usiądzie mi na kolanach i wspólnie oglądamy telewizję. Czasem położy się na klawiaturze komputera i tam śpi. Wszędzie wchodzić może, nikt go nie przegania. Do łóżka przychodzi. Wolny jest, może spać gdzie i z kim chce – śmieje się pan Józef. I żartuje, że kot ma lepsze życie od niego. – Ja co dostanę na obiad to jeść muszę. A Franuś ma wybór. Zawsze czeka na niego sucha karma. A jak nie chce chrupać, to podchodzi do lodówki i miauczy. Albo przychodzi po mnie i wtedy ja lodówkę otwieram i już mniej więcej wiem, co on chce. Więc albo mleko mu daję, albo mięso – mówi pan Józef. I dodaje, że Franek jest kotem wybrednym. – Wszystkiego nie zje. Specjalne mięso mu kupuje, obieram, kroję, porcjuje. Trochę z tym pracy jest, ale warto – podkreśla.

Koci pieszczoch

Nie tylko pan Józef kocha Franka. Miłość okazuje mu cała rodzina. – Nikt mu nigdy krzywdy nie zrobi. Nikt niczego nie zabroni, każdy chętnie pogłaszcze – podkreśla sołtys. A Franuś jest wymagającym zwierzątkiem. – Przyjdzie, łasi się, chce być głaskany więc głaskać trzeba. Na kolanach też zwyczajnie nie usiądzie. Musi siedzieć tak, by głowę na moim ramieniu opierać i całym się tulić – opowiada pan Józef. I żartuje, że Franek żyje jak w kocim raju. – Pozwalamy mu na wszystko. On niczego nie niszczy, nie skacze po głowie. Ale zawsze, co noc koło godziny 2 lub 3 przychodzi do mnie i koło ucha robi mi „miau miau miau”, żebym go wypuścił. Więc wstać trzeba, bo to jego stała godzina – śmieje się Józef Ratajczak.

Członek rodziny

Zdaniem pana Józefa miłość do zwierzęcia jest taka sama jak miłość do człowieka. – Żeby mieć zwierzątko, to trzeba je kochać, a nie kopać i głodzić. Jak się im miłość okazuje, to one się odwdzięczają tym samym – podkreśla sołtys. I przestrzega wszystkich kierowców. – Na koty trzeba uważać na drodze. Bo dla kogoś może to być nic, ot kota potrącił. Ale po tym kocie cała rodzina może płakać i rozpaczać, jak po stracie dziecka. Więc trzeba myśleć o tym – mówi.

(mar)

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE