reklama

Pasje: Pół wieku za kierownicą taksówki

Opublikowano:
Autor:

Pasje: Pół wieku za kierownicą taksówki - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości

Przejechał kilka milionów kilometrów, przetrwał dwa ustroje polityczne. Przez ponad pół wieku woził pasażerów o każdej porze dnia i nocy. I nie zamierza rezygnować – oto Bolesław Marciniak z Krotoszyna, najstarszy taksówkarz w powiecie.

  • Od 10 lat mógłby spokojnie odcinać kupony i wypoczywać na emeryturze. Ale nic z tych rzeczy. 77-letni Bolesław Marciniak kocha taksówkę i nie wyobraża sobie, żeby mógł robić coś innego.
Zaczęło się w 1961 roku, kiedy zrobił zawodowe prawo jazdy. - Było to w wojsku. Tam też zostałem wojskowym instruktorem jazdy. Krótko po wojsku zostałem kierowcą karetki opowiada pan Bolesław. Ale bardziej od prowadzenia ambulansu pociągała go robota taksówkarza. - W 1965 roku zacząłem jeździć taksówką w Krotoszynie. Pierwszą moją taksówką była Warszawa „Garbus”. I tak jeździłem do 1974 – mówi. W roku, w którym Orły Górskiego zdobywały brąz mundialu w RFN, pan Bolesław przeniósł się z biznesem do Ostrowa Wlkp. Tam jeździł do 1981 roku, kiedy to powrócił do rodzinnego Krotoszyna.

Taksówkarz zajmuje na liście najniebezpieczniejszych zawodów wysokie miejsce. Czy panu Bolesławowi przydarzyły się kiedykolwiek niebezpieczne zdarzenia? -

Nie miałem niebezpiecznych przygód, nikt mnie nigdy nie napadł ani nie obrabował. Ale chyba nie ma takiego taksówkarza, któremu nie uciekłby nieuczciwy klient. Podjeżdża się z takim pod dom, ten twierdzi, że idzie po gotówkę. Po czym mija kilka minut, taksówkarz wychodzi, dzwoni do drzwi i okazuje się, że tu nikt taki nie mieszkaopowiada krotoszynianin.

Nietypowe kursy? Bolesław Marciniak woził z Krotoszyna pasażerów do Gorzowa, Szczecina, Poznania, Wrocławia. Ale najbardziej nietypowy kurs miał do Torunia.

- 5 stycznia w latach 80-tych, mróz jak diabli i o 9 rano dostaję telefon, że będzie kurs spod Hotelu „Krotosz”. Miałem po kilkudziesięciu kilometrach jazdy wyrzuty sumienia, że nie zażądałem pieniędzy z góry. Klient może wyglądać najlepiej, a potem coś wywinie. 60 kilometrów przed Toruniem facet poprosił, żebym się zatrzymał, bo chciał wyjść za potrzebą. Stanęliśmy, pasażer wysiadł i wszedł na podwórze. Zniknął mi na kilka minut i wtedy powiedziałem sam do siebie – „ale jesteś naiwny, po tylu latach jazdy za kierownicą dałeś facetowi wysiąść, przecież go nawet nie dogonisz jak da nogę”. Ale ku mojemu zdziwieniu pasażer wrócił po paru minutach, dokończyliśmy kurs, a pod domem w Toruniu dał mi całą sumę i napiwek. Do Krotoszyna wróciłem wieczorem, bo ślizgawica nie pozwala jechać szybciej niż na trzecim biegu – kończy historię.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

logo