Przejechał kilka milionów kilometrów, przetrwał dwa ustroje polityczne. Przez ponad pół wieku woził pasażerów o każdej porze dnia i nocy. I nie zamierza rezygnować – oto Bolesław Marciniak z Krotoszyna, najstarszy taksówkarz w powiecie.
- Od 10 lat mógłby spokojnie odcinać kupony i wypoczywać na emeryturze. Ale nic z tych rzeczy. 77-letni Bolesław Marciniak kocha taksówkę i nie wyobraża sobie, żeby mógł robić coś innego.
Taksówkarz zajmuje na liście najniebezpieczniejszych zawodów wysokie miejsce. Czy panu Bolesławowi przydarzyły się kiedykolwiek niebezpieczne zdarzenia? -
Nie miałem niebezpiecznych przygód, nikt mnie nigdy nie napadł ani nie obrabował. Ale chyba nie ma takiego taksówkarza, któremu nie uciekłby nieuczciwy klient. Podjeżdża się z takim pod dom, ten twierdzi, że idzie po gotówkę. Po czym mija kilka minut, taksówkarz wychodzi, dzwoni do drzwi i okazuje się, że tu nikt taki nie mieszka – opowiada krotoszynianin.
Nietypowe kursy? Bolesław Marciniak woził z Krotoszyna pasażerów do Gorzowa, Szczecina, Poznania, Wrocławia. Ale najbardziej nietypowy kurs miał do Torunia.
- 5 stycznia w latach 80-tych, mróz jak diabli i o 9 rano dostaję telefon, że będzie kurs spod Hotelu „Krotosz”. Miałem po kilkudziesięciu kilometrach jazdy wyrzuty sumienia, że nie zażądałem pieniędzy z góry. Klient może wyglądać najlepiej, a potem coś wywinie. 60 kilometrów przed Toruniem facet poprosił, żebym się zatrzymał, bo chciał wyjść za potrzebą. Stanęliśmy, pasażer wysiadł i wszedł na podwórze. Zniknął mi na kilka minut i wtedy powiedziałem sam do siebie – „ale jesteś naiwny, po tylu latach jazdy za kierownicą dałeś facetowi wysiąść, przecież go nawet nie dogonisz jak da nogę”. Ale ku mojemu zdziwieniu pasażer wrócił po paru minutach, dokończyliśmy kurs, a pod domem w Toruniu dał mi całą sumę i napiwek. Do Krotoszyna wróciłem wieczorem, bo ślizgawica nie pozwala jechać szybciej niż na trzecim biegu – kończy historię.