Wigilijny wieczór. Ten jedyny w roku. Roześmiane dzieci biegają wokół choinki, nie mogąc doczekać się rozpakowywania prezentów. Ich mama krząta się jeszcze w kuchni, kończąc ostatnie potrawy. Ojciec rozstawia odświętną zastawę na stole. Na niebie zabłysła pierwsza gwiazdka. Rodzina dzieli się opłatkiem i siada do stołu. Nagle dzwonek do drzwi. Zapada cisza… – Przecież nie spodziewamy się nikogo?! – mówi nagle kobieta do swojego męża.
A co zrobisz Ty, gdy w wigilijny wieczór ktoś zapuka do drzwi?
Reportaż "Wolne miejsce obłudy?" został opublikowany kilka lat temu na łamach "Życia Pleszewa". Pod jednym z tamtejszych kościołów usiadł dziennikarz prosząc, by ktoś zaprosił go na wigilię.
13 grudnia. Niedziela handlowa. Już od rana w Pleszewie duży ruch. Jedni wybierają się na zakupy, inni przyszli do kościoła. W farze właśnie kończy się nabożeństwo. Wierni powoli opuszczają świątynię. Siedzę przed bramą. Obok mnie przechodzą pierwsi ludzie. Jak zareagują na mój widok? Ich wzrok zatrzymuje się na kartonie, który trzymam trzęsącymi się rękoma. Już sam nie wiem, czy trzęsą się bardziej z zimna, czy ze strachu.
Chyba z zaciekawieniem, tak mi się wydaje, czytają napisaną na kartonie informację: „Mam na imię Michał. Wychowała mnie babcia. W tym roku umarła – zostałem sam. Boję się nadchodzącej Wigilii – nie chcę spędzić jej samotnie”. Ukradkiem patrzę na przechodzących. W głowie tysiące myśli – czy ktoś zareaguje na mój apel?
Mijają kolejne minuty, które wydają mi się „wiecznością”. Na razie żadnej reakcji. Tylko te spojrzenia. Niektóre wręcz pełne pogardy. Odruchowo zaciągam szalik pod same oczy. Teraz już wiem, co czują bezdomni lub biedni zbierający w ten sposób pieniądze na jedzenie. Ręce trzęsą mi się coraz bardziej. Starsza pani przystaje kilkanaście centymetrów ode mnie. Czyta napis na kartonie. Może ona? Czy zaprosi mnie na Wigilię do swojego domu? Chwila oczekiwania i… odchodzi. Jednak nie. Nadzieja na to, że jednak znajdzie się jeszcze jakiś dobry człowiek odpływa gdzieś w dal. Nie czuję już stóp, które zdrętwiały z zimna.
Kolejne osoby wychodzą z kościoła. Nie patrzę już nawet na nich. Wzrok utkwiłem w chodniku. Niech już sobie wszyscy pójdą. W końcu ulica po woli pustoszeje. Jedynie grupka mężczyzn stoi naprzeciwko. Kilka metrów. Coś mówią. Czy o mnie? Chyba tak, bo jeden z nich wskazuje ręką w moją stronę. Może oni zareagują? Już nawet zresztą na to nie liczę. I słusznie – też odchodzą.
Z kościoła wychodzi trzech księży. Przechodzą obok mnie. Idą na plebanię. Jeden z nich odwraca jedynie po chwili głowę w moją stronę. I nic. Nagle podchodzi do mnie starszy pan. Wyciąga do mnie rękę. Trzyma w niej 2 złote. – Proszę – mówi. Nieśmiało tłumaczę mu, że nie potrzebuję pieniędzy. Ja chcę tylko, żeby ktoś zaprosił mnie na Wigilię. Mężczyzna chowa monetę w kieszeni. – Szczęścia życzę. I błogosławieństwa Bożego – mówi i odchodzi.
Zostałem sam. Chwila wytchnienia. Za kilkanaście minut w kościele kolejna msza. Może teraz będzie inaczej? Podjeżdżają pierwsze samochody. Elegancka pani w futrze i kozaczkach na wysokich szpilkach zauważywszy mnie ostentacyjnie odwraca głowę w drugą stronę.
Znów przechodzi ksiądz – ten sam co przed chwilą. W dali zauważam znajomego pana. Boże, żeby tylko mnie nie rozpoznał. Ale przecież jestem przebrany, chyba wyglądam wiarygodnie: stare spodnie i buty, na głowie czapka i kaptur, na twarzy szalik. Zbliża się. Czyta napis na kartonie. Coś wyciąga z kieszeni. To 5 zł. Chce mi je dać. Znów tłumaczę, że nie chcę pieniędzy. – To czego chłopcze potrzebujesz? – pyta.
Drżącym głosem wyjaśniam, że wychowała mnie babcia… Zresztą przecież wszystko jest napisane. Ale mówię dalej… Może go przekonam? Jednak nie. Przed kościołem coraz więcej osób. Obok mnie przechodzą różni ludzie. Oceniając po strojach, można stwierdzić, że i biedni, i bogaci. Są małżeństwa z dziećmi, starsi i młodzież.
Nikt jednak nadal nie zaprosił mnie na Wigilię. Przecież wszyscy mnie widzą i czytają napis na kartonie. Znów przechodzi ten sam ksiądz. Idą też siostry zakonne…
Zaraz rozpocznie się msza. Mój apel pozostał bez odzewu. Już sam nie wiem, co o tym myśleć. Nagle podchodzi do mnie kobieta. Podaje mi kolorową torebkę. – Proszę – mówi i odchodzi… W paczce czekolada, sok, jabłko. Taki promyk nadziei na koniec mojego siedzenia pod kościelną bramą…
Czy w Krotoszynie byłoby tak samo? Ktoś z Was zaprosiłby obcą, potrzebującą osobę do domu na Wigilię?
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.