Trzask i oślepiający błysk mrozi ci krew w żyłach. Najdroższa fotka – fotoradar. Zwalniasz. Gdzie jesteś? W Biadkach na krajówce. Rozglądasz się. Skrzynię urządzenia widzisz wyraźnie, ale gdzie są strażnicy miejscy? O, już ich dostrzegasz, choć próbowali wycofać się z pola widzenia ukrywając się służbowym Volkswagenem Caddy za... pobliskim stogiem siana. - Jechałem samochodem z Ostrowa, kiedy w Biadkach zdjęcie strzelił mi fotoradar. Nie zauważyłem go. Byłem przekonany, że to stoi pojemnik na śmieci, bo ten fotoradar tak wygląda. Na prędkościomierzu miałem 69 km/h – tłumaczy pan Mirosław. Jakież było jego zdziwienie, gdy zatrzymał się przy fotoradarze i dopiero w polu dostrzegł auto strażników miejskich. - Od strony Ostrowa byli niewidoczni, bo stali za ścianą ze stogu siana – mówi oburzony kierowca. I dodaje. - Przecież ja z tym fotoradarem mogłem zrobić co chciałem. Gdybym był innym autem, mógłbym go im sprzątnąć – uważa mężczyzna. Zirytowany wyciągnął aparat, by uwiecznić sposób ustawienia fotoradaru, po czym skierował się do strażników. - Pytam się jednego, co oni robią za tym stogiem, a on mi na to, że jego obecność tu podnosi bezpieczeństwo. Jak, zza stogu? – denerwuje się pan Mirek.
Stóg to dobry punkt? Tymczasem komendant krotoszyńskiej jednostki przekonuje, że nie jest ważne, czy strażnicy się ukrywają, schodząc z pola widzenia, czy też nie. Mają jedynie obowiązek pilnować fotoradaru i nie utrudniać ruchu. Zaś o możliwej kontroli prędkości informują znaki drogowe. - Co za różnica, gdzie oni się zatrzymują? Mają po prostu za zadanie obserwować, co się dzieje z fotoradarem – uważa Waldemar Wujczyk, komendant Straży Miejskiej w Krotoszynie. Czy zza stogu mieli dobry punkt obserwacyjny? - Oczywiście, bo by inaczej tam nie stali. A najważniejsze, że fotoradar nie jest zamaskowany. Ostrzeżeniem dla kierowcy nie ma być widok strażnika, tylko znaki - stwierdza komendant. Czy jednak nie uważa, że mundurowy za stogiem to wręcz komiczna sytuacja? - Komicznie to zachował się pan robiący nam zdjęcia. Kierujący ma obowiązek w terenie niezabudowanym jechać z prędkością do 50 km/h. Jeżeli ma więcej, to popełnia wykroczenie. Wiem, że najlepiej by było, żeby strażnik stał i machał chorągiewką. Oto tu mierzymy prędkość.
Polowanie na kierowców Inaczej całą sprawę ocenia „Emil łowca fotoradaru”. Od lat tropi z kamerą najbardziej kuriozalne sytuacje związane z pomiarem prędkości przez strażników miejskich. - Rzeczywiście przypomina to często polowanie na kierowców. Bo strażnicy niczym myśliwi wyszukują miejsc do zapolowania, zastawiają sidła i sami się ukrywają – obrazuje Emil Rau. W jego opinii na pierwszym miejscu powinno być dążenie straży do poprawy bezpieczeństwa w najbardziej newralgicznych miejscach. - Bo co z tego, że np. policjant przebierze się za babcię i będzie wyłapywał kierowców na ruchliwym przejściu dla pieszych. Czy nie będzie bezpieczniej, jeśli on w swoim mundurze będzie stał przy przejściu, a kierowcom zapali się lampka w głowie, by uczulić się na prawidłowa jazdę – stwierdza.
Fotoradary nie znikną, mimo raportu NIK Tymczasem kilka dni temu NIK opublikował raport, z którego wynika, że fotoradary najczęściej służą do nabijania gminnej kabzy. Dlatego izba wystąpił z wnioskiem, by odebrać strażnikom fotoradary i skierować je do policji. Sprawa ma jednak drugie dno, bo to wcale nie oznacza, że kierowcom nie będę pstrykane fotki za przekroczenie prędkości. Kasa z mandatów nie pójdzie jednak do gminnej kiesy, a zasili budżet państwa. Podobnego zdania jest choćby włodarz Krotoszyna. - Przyjdzie nam więc jeździć po koślawych ulicach. Teraz pieniądze z mandatów za popełnione wykroczenie idzie do naszego budżetu i w ram,ach tych środków poprawiamy bezpieczeństwo. A tak pójdzie przez Warszawę do komendy głównej, a na Krotoszyn może spłynie i będzie na papier toaletowy w naszej komendzie – mówi Julian Jokś, burmistrz Krotoszyn. Co sądzi o kryjówce strażników za stogiem? - Przecież oni ustawiają fotoradar przy drodze, zresztą miejsce jest oznaczone tabliczką ostrzegawczą. To on mierzy prędkość. A oni przez godzinę mają dyżur patrolu i muszą pilnować. No i chłopacy wjechali sobie w dróżkę. Co z tego? Muszą się usunąć z jezdni. Ewa Serafiniak