Już jako mały chłopiec, czasami na przekór życiowemu doświadczeniu, chciał głównie pomagać innym. Dziś, jako dorosły mężczyzna może śmiało powiedzieć, że marzenie nie tylko spełnił, ale spełnia prawie regularnie.? Pochodzę z wielodzietnej rodziny, mam dziewięcioro rodzeństwa, a w latach 70/80, gdy byłem dzieciakiem ludzie różnie patrzyli na tak duże rodziny. Jedni patrzyli na nas przyjaznym okiem, pomagali - jeśli była taka potrzeba ale i byli ludzie, którzy dokuczali lub wyśmiewali się. I marzyłem wtedy,? gdy dorosnę ? abym mógł pomagać ludziom, żeby nie cierpieli ? mówi Wiesław Głuszek z Koźmina Wlkp.
Już jako mały chłopiec, czasami na przekór życiowemu doświadczeniu, chciał głównie pomagać innym. Dziś, jako dorosły mężczyzna może śmiało powiedzieć, że marzenie nie tylko spełnił, ale spełnia prawie regularnie.– Pochodzę z wielodzietnej rodziny, mam dziewięcioro rodzeństwa, a w latach 70/80, gdy byłem dzieciakiem ludzie różnie patrzyli na tak duże rodziny. Jedni patrzyli na nas przyjaznym okiem, pomagali - jeśli była taka potrzeba ale i byli ludzie, którzy dokuczali lub wyśmiewali się. I marzyłem wtedy,– gdy dorosnę – abym mógł pomagać ludziom, żeby nie cierpieli – mówi Wiesław Głuszek z Koźmina Wlkp.
[ZT]40090[/ZT]
Szklane butelki wypełnione krwiąWiesław Głuszek przyznaje jednak, że do tej świadomości trzeba dojrzeć. - W technikum nawet nie myślałem o tym, żeby oddawać krew. Bo w tamtych czasach nie przypominam sobie aby PCK prowadziło w szkołach pogadanki, nie mówiło się, że krew jest potrzebna. Bo w sumie może tak potrzebna nie była, przy każdym większym zakładzie pracy istniał Klub HDK - byli krwiodawcy, którzy systematycznie i grupowo oddawali ten bezcenny lek. Były jednostki wojskowe, w których żołnierze zasadniczej służby tez oddawali krew i tej krwi nie brakowało. Więc jak skończyłem 18 lat to nie myślałem o tym, by iść i krew oddać – opowiada.
Swoją przygodę z krwią zaczął w wojsku. - 21 lat miałem, służyłem w marynarce wojennej na okręcie. Starsi żołnierze co dwa miesiące jeździli do Szpitala Marynarki Wojennej do Gdańska Oliwy i tam oddawali krew. Raz pojechałem z nimi – wspomina. I choć był to jego „pierwszy raz”, to stresu nie czuł. - Wtedy się oddawało krew do takich szklanych butelek po 200 ml. I jak ktoś pierwszy raz oddawał, to zazwyczaj tylko jedną butelkę. Ale powiedziałem lekarzowi, że ja bym chciał od razu 400 ml oddać. Zbadał mnie, zgodził się i oddałem.Krew ratuje życieOd tego czasu koźminianin oddawał krew regularnie, jednak dopiero kilka lat później w pełni uświadomił sobie, ile ta życiodajna tkanka znaczy. - W 1995 roku ojciec potrzebował krwi i wraz z moimi dwoma młodszymi braćmi pojechaliśmy oddać krew do Poznania. Dzięki niej życie mojego taty wydłużyło się o trzy lata. Wtedy zrozumiałem, że to nie są tylko slogany. Że moja krew może komuś uratować życie – mówi. Wtedy też postanowił, że będzie zachęcał innych, by również dzielili się życiodajną tkanką. - Z córkami, kiedy były małe, często jeździliśmy do doktora Przewoźnego. Lekarza o złotym sercu. Za jego namową zapisałem się do Klubu HDK, przy Wagonowni PKP w Krotoszynie. Później jako wolontariusz pomagałem organizować akcje poboru, pomagałem doktorowi Przewoźnemu – wspomina. I dodaje, że w tamtych czasach Koźmin Wlkp. był „czarną dziurą” powiatu, jeżeli chodzi o krwiodawców. - Na akcje przychodziło po 10 – 15 osób. Myślałem, co zrobić by to zmienić. W końcu, pod egidą doktora Przewoźnego i Punktu Krwiodawstwa oraz Polskiego Czerwonego Krzyża w Krotoszynie zdecydowałem, że spróbuję założyć klub honorowych dawców przy Urzędzie w Koźminie. I udało się w 2008 roku, przy wsparciu burmistrza – podkreśla.Koźmin – ostoja krwiodawców[ZT]40090/zdjecia/116154#116154[/ZT]