- Przybiegł do nas z zakrwawioną ręką. Był przestraszony. Było widać, że cierpi – mówi mieszkanka Zalesia Wielkiego, w gminie Kobylin. To ona wraz z mężem i córką pierwsza pomogła rannemu sąsiadowi. Mężczyzna omal nie stracił ręki, kiedy próbował naprawić belownicę. Rannego 38-latka przetransportowano śmigłowcem do szpitala we Wrocławiu. Mieszkaniec Zalesia Wielkiego, jak co dnia podczas żniw, pracował na swoim polu. Belował siano, by przygotować paszę na kiszonkę. Pracującego rolnika widzieli przez okno sąsiedzi, państwo Wachowiakowie. Nie spodziewali się, że dosłownie za kilkadziesiąt minut usłyszą pukanie do drzwi i wołanie o pomoc. - Przybiegł do nas z zakrwawioną ręką. Był przestraszony. Było widać, że cierpi – wyjaśnia pani Wanda Wachowiak.
Rękę wciągnęły tryby belownicy Najprawdopodobniej chwilę wcześniej maszyna belująca zacięła się. 38-letni pan Przemysław zatrzymał się, wysiadł z ciągnika i zaczął sam naprawiać sprzęt. Niestety, maszyna była wciąż włączona. I wystarczyła sekunda, by tryby belownicy wciągnęły mu rękę, boleśnie rozszarpując skórę i mięśnie. Szczęście w nieszczęściu, że mężczyzna zdołał wyszarpnąć się i z poranioną kończyną, krwawiąc skierował się czym prędzej do sąsiadów nieopodal pola. Miał do pokonania jakieś 300 m.
Sąsiedzi ruszyli na pomoc - Usłyszeliśmy pukanie do drzwi i wołanie o ratunek – mówi pani Wanda. Wraz z mężem i córką natychmiast rzucili się, by pomóc znajomemu rolnikowi. - Byliśmy przestraszeni, ale zareagowaliśmy instynktownie – podkreśla kobieta. Ranny 38-latek usiadł na ławce przy domu. - Nie mówił co się stało, prosił o ratunek, by nie stracił ręki – podkreśla mieszkanka Zalesia Wielkiego. Opatrzeniem poranionej kończyny zajął się jej mąż, kobieta przyniosła ręczniki, by otrzeć krew sączącą się z rany. - Znalazłam jeszcze powróz, mąż zrobił mu z niego opaskę uciskową. W ten sposób udało się zatamować krew – mówi mieszkanka Zalesia Wielkiego. Podkreśla, że wszystkie czynności robili instynktownie. - Powiedziałam do córki, Aniu zadzwoń po pogotowie, a ona już miała w ręku komórkę i wybierała numer. Nim ratownicy przybyli na miejsce, pani Wanda wyszła im na przeciw. Zauważyła, że na pole podjechał jeden z synów poszkodowanego wraz z pracownikiem. Jak mówi, byli zaskoczeni, gdy na miejscu zastali pozostawiony na chodzie ciągnik z belownicą bez operatora. - Przestraszyli się, że coś mogło się stać. Zawołałam do nich, żeby natychmiast do nas przyszli – relacjonuje kobieta.
Musiał interweniować śmigłowiec Tymczasem na miejsce dojechała karetka. Ratownicy przejęli poszkodowanego. Uznali jednak, że rozszarpana rana wymaga interwencji specjalistów i nie można zwlekać. Na miejsce wezwano Lotnicze Pogotowie Ratunkowe. - W związku ze złożonym urazem lewej ręki, wymagającym interwencji w zakresie chirurgii naczyniowej – wskazuje Paweł Jakubek, szef SPZOZ w Krotoszynie. Uznano, że najlepszym miejscem do wylądowania śmigłowca będzie pole państwa Wachowiaków. By jednak helikopter mógł bezpiecznie wylądować, konieczne okazało się odpowiednie przygotowanie gruntu. Dlatego też pogotowie powiadomiło straż pożarną. - Syn poszkodowanego jest ochotnikiem, denerwował się, że powiadamianie zajmuje trochę czasu. To normalne, martwił się o ojca – opowiada pani Wanda. Już po chwili w wiosce trzykrotnie zawyła syrena alarmowa i na miejsce dojechała załoga miejscowego OSP oraz strażacy z jednostki w Kobylinie. Wyznaczono odpowiednie miejsce na lądowisko. - W celu ograniczenia unoszenia się pyłów i kurzu na uprawionym polu teren lądowiska zroszono wodą – mówi bryg. Tomasz Niciejewski, zastępca komendanta powiatowego PSP w Krotoszynie. Strażacy uwijali się jak w ukropie. W końcu nadleciał śmigłowiec. Po bezpiecznym wylądowaniu maszyna wzięła z sobą rannego mężczyznę i odleciała w kierunku Wrocławia.
Ręka uratowana 38-latek trafił do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu. Po trwającej kilka godzin skomplikowanej operacji udało się połączyć ścięgna i naczynia krwionośne – Mężczyzna jest pacjentem oddziału chirurgii urazowej i chirurgii ręki. Jego stan jest stabilny i nic nie zagraża jego życiu – wskazuje dr Piotr Pławski, z wrocławskiego szpitala.
Poszkodowany podziękował za pomoc Następnego dnia państw Wachowiakowie rozmawiali z poszkodowanym sąsiadem, który czuje się już lepiej. – Bardzo nam dziękował, mówił, że czuje się dobrze, ale wciąż boli go ręka i mu drętwieje. Lekarze są jednak dobrej myśli – cieszy się pani Wanda.
Ewa Serafiniak