Ta zbrodnia wstrząsnęła przed latami całą Polską. W roku 1957 w Fabianowie w powiecie pleszewskim doszło do brutalnego morderstwa czterech osób.
Przypominamy artykuł, jaki ukazał się w "Życiu Pleszewa" w roku 2017 - w związku z ówczesną 60. rocznicą zbrodni:
ARTYKUŁ Z "ŻYCIA PLESZEWA" Z ROKU 2017 (NR 2 (1009)):
Morderstwo w roku 1957 w Fabianowie
- Szedłem koło kościoła i widziałem, jak ten mężczyzna wyjeżdża z „Fabianowskiej”. I ten rowerzysta niedługo by uderzył w krzyż, tak pędził - wspomina „Życiu Pleszewa” pan Marian, który w dniu głośnego morderstwa czterech osób w Fabianowie miał zaledwie 12 lat.
Kiedy dowiedział się o wypadku pobiegł tam i widział zabitych.
- Akurat przyjechał mąż jednej z zamordowanych kobiety. My się wszyscy znaliśmy. Widziałem kierowcę, który leżał na kierownicy. Wyglądał, jakby spał - opowiada.
To właśnie 10 stycznia mija 60 lat od zbrodni, która wstrząsnęła wówczas nie tylko mieszkańcami powiatu pleszewskiego, ale również i całej Wielkopolski. Życie stracili wtedy: Genowefa D., która była w ciąży, Helena G. oraz Władysław J., który oczekiwał dziecka – pracownicy Krotoszyńskich Zakładów Przemysłu Terenowego w Dobrzycy oraz kierowca taksówki - ojciec czworga dzieci - Józefo O.
O tym morderstwie szeroko rozpisywały się ówczesne gazety. Ze szczegółami dziennikarze relacjonowali przebieg rozpraw, w których udział brało wiele osób. Mieszkańcy powiatu pleszewskiego żyli tym morderstwem. O wydarzeniach rozmawiali niemalże każdego dnia. Z niecierpliwością również wyczekiwali na prasowe relacje z rozpraw sądowych. Gazety były bardzo rozchwytywane.
- „Przed kioskami tworzą się tasiemcowe kolejki, a po godzinie nie ma ani jednego egzemplarza” - napisał wtedy Zbigniew Szymański, dziennikarz „Gazety Poznańskiej”.
Jak doszło do morderstwa w roku 1957 w Fabianowie?
Do napadu dwaj mężczyźni przygotowywali się od kilku lat. Stanisław G. – 26-latek z Popówka, syn bogatego rolnika, wspólnie z Władysławem K. 25-latkiem z Dobrzycy - pracownikiem Krotoszyńskich Zakładów Przemysłu Terenowego, podczas pobytu we wojsku w latach 1953-1954 planowali dokonać napadu rabunkowego. Chcieli nawet zdobyć broń napadając na milicjanta w Strzelinie. Jednak z tego zrezygnowali.W połowie 1956 roku po powrocie z wojska Władysław K. skontaktował się ponownie ze Stanisławem G. i wtedy znowu zaczęli rozmawiać o napadzie na pracowników Krotoszyńskich Zakładów Przemysłu Terenowego w Dobrzycy. Ten pierwszy był pracownikiem tego zakładu, dlatego wiedział, kiedy wożone są pieniądze na wynagrodzenia dla pracowników. Podał nawet numery rejestracyjne samochodu.
Poradził Stanisławowi G., że najlepszym miejscem będzie trasa między Kowalewem a Fabianowem - obok stojącej do dzisiaj stodoły. Stanisław G. z planem zapoznał swojego kolegę 25-letniego Edwarda B., również z Popówka - syna biednego rolnika. Pierwsza próba miała miejsce 10 października. Stanisław G. miał dokonać napadu, a jego kolega ze wsi w tym czasie obserwował w Pleszewie milicjantów i w razie potrzeby miał mu pomóc. Do skoku nie doszło, bo G. zabrakło odwagi. W międzyczasie mężczyźnie zaginął karabin. Władysław K., Stanisław G. i Edward B. znowu się ze sobą skontaktowali. Ten pierwszy nadal zachęcał do napadu.
– „Podsunął myśl zdobycia broni na funkcjonariuszu MO. Zajął się tym najpierw B., który sprawdził dokładnie, w jakich godzinach wraca ze służby do domu plutonowy Stanisław Grzesiek. Jak wiemy, napad na milicjanta miał miejsce 4 grudnia 1956 roku. Po zabraniu pistoletu TT i 16 sztuk amunicji, zawleczono nieprzytomnego funkcjonariusza w pole” – czytamy w „Gazecie Poznańskiej” z 1957 roku.
Funkcjonariusz na szczęście przeżył, ale poruszał się o lasce. Ponownie do napadu miało dojść 10 grudnia. I tym razem Stanisławowi G. zabrakło odwagi. Jego koledzy byli z tego niezadowoleni. Władysław K., jako pracownik zakładów, przekonywał, że firma ma być zlikwidowana, dlatego napad należy zrobić jak najszybciej. Kolejna wyznaczona data to 10 stycznia 1957 roku.
Do napadu doszło ok. 10.00. "Strzelał i sprawdzał, czy żyją"
Stanisław G. o godz. 6.30 na rowerze wyjechał z Popówka. Zabrał skradziony wcześniej pistolet. Po nim do Pleszewa wyjechał Edward B. Koło stodoły w Fabianowie G. był o godz. 8.30. Zatrzymał się.
– Można by sądzić, że przystanął, aby naprawić coś przy rowerze. Ale nie! On opiera go o wrota, wychodzi na drogę i pilnie rozgląda się po okolicy. Szosa jest pusta, jedynie 100 metrów dalej na polu przy kopcach pracują ludzie. Ładują buraki na wozy. Mija godz. 9.30. Bez przerwy siąpi drobny, przenikliwy kapuśniak. Zielony płaszcz mężczyzny jest przemoczony do nitki. Właściciel jego, wysoki, barczysty brunet przemierza nerwowo przestrzeń od stodoły do topoli rosnących przy szosie. (…) Mija 9.50. Przed stodołą zatrzymuje się drugi rowerzysta. „Ma pan pompkę?” – pyta Stanisława G. Brunet mierzy go nieprzyjaźnie wzrokiem i niespodziewanie rzuca w twarz tamtemu: Spływaj stąd, bo jak cię napompuję, będziesz miał dosyć do końca życia!” – czytamy w opowiadaniu „Kryptonim Cztery” w „Gazecie Poznańskiej ”, opartym na zeznaniach z rozpraw sądowych.
Do napadu doszło około godz. 10.00. Wynik sekcji zwłok oraz badania odzieży pokazały, jak przebiegało morderstwo. Stanisław G. strzelał do swych ofiar z osobna. Najpierw zamordował kierowcę. Później dwukrotnie strzelił do J., który zasłaniał się rękoma. Genowefa D. zginęła od trzech strzałów. Natomiast Helena G., widząc to morderstwo, również została zabita.
- „Rozmieszczenie otworów wlotowych po pociskach każe przypuszczać (…), że sprawca musiał obserwować efekt oddanych strzałów i ponawiał je w wypadku, gdy skutki poprzednich były niedostateczne” – napisał Zbigniew Szymański w „Gazecie Poznańskiej”.
"Krzyki dobijanych mieszały się z hukiem wystrzałów"
CZYTAJ TAKŻE: Została uduszona. Wcześniej stoczyła rozpaczliwą walkę o życieNatomiast dziennikarz „Ziemi Kaliskiej” podkreślał:
„Prokurator stwierdza, że nie jest w stanie przedstawić tragedii, jaką w ciągu kilkunastu sekund przeżyli ci ludzie zamknięci w klatce taksówki. Krzyki dobijanych mieszały się z hukiem wystrzałów. D. zastygła z twarzą proszącą o litość. G. przerażona kryła się i klęknęła. A zbir strzelał. Nie widział w nich ludzi, widział tylko teczki z pieniędzmi”.
Po morderstwie za zrabowane pieniądze kupił dom z ogródkiem
Po morderstwie Stanisław G. zabrał pieniądze, w sumie 335 tysięcy złotych przeznaczonych na pensje dla pracowników KPT oddział w Dobrzycy. Wsiadł na rower i jechał w kierunku Kowalewa. Tam widział go m.in. wówczas 12-letni Marian. Dopiero po powrocie do domu, kiedy wszyscy żywo dyskutowali o tym zdarzeniu, uświadomił sobie, że mógł widzieć mordercę.
- Milicja szukała „Warszawy” (samochodu - przyp.red.). Ojciec znał się z jednym z milicjantów, który u nas w domu opowiadał. I wtedy mi się przypomniało i powiedziałem: Wiesz tata, przecież tu taki jechał szybko na rowerze z torbami. I po nitce do kłębka doszli, że jechał tu „Jabłonkową” na Korzkwy i później na Marszew i tam schował te pieniądze - mówi pan Marian.
W ten oto sposób stał się jednym z kilkudziesięciu świadków. Dodaje, że wraz z funkcjonariuszami milicji jeździł na pogrzeby zabitych. Tam miał patrzeć, czy nie rozpoznaje tego rowerzysty. Nikogo jednak nie widział.
Po dokonaniu makabrycznego czynu Stanisław G. wstąpił do restauracji na posiłek. Pieniądze i broń zostały schowane w lasku koło Marszewa. Z kolei B. obserwował zachowanie milicjantów. Stanisław G. dwa dni po dokonanej zbrodni udał się do kościoła i tam dał na zapowiedzi. Później ożenił się. Urodziło mu się dziecko. Stanisław G. zabrał 240 tys. zł. Twierdził, że pieniędzmi podzieli się z Władysławem K. Edward B. dostał 90 tys.
Za zrabowane pieniądze morderca kupił dom z ogrodem w Majkowie koło Kalisza (obecnie to dzielnica miasta), motocykl, meble oraz inne przedmioty. Prosił sprzedających, aby nie wykazywali prawdziwej kwoty, jaką zapłacił. Z kolei Edward B. nabył materiały budowlane. Trzeci oskarżony - Władysław K. - miał zgłosić się po swoją część zrabowanych pieniędzy trzeciego dnia po napadzie. Gotówki jednak nie odebrał.
Prokuratur żądał kary śmierci
Stanisław G. podczas zeznań twierdził, że zbyt dużo nie pamięta, bo wtedy był pod wpływem alkoholu. Przyznał się jednak, że pociągał za spust. Twierdził również, że gdyby nie namowy Władysława K., to on sam nigdy by nie popełnił takiej zbrodni. Z kolei Edward B. winą obarczał swojego kolegę ze wsi. Władysław K. zapewniał, że nie miał z tą zbrodnią nic wspólnego.Prokurator żądał dla oskarżonego Stanisława G. za dokonanie ohydnego morderstwa kary śmierci. Taka sama kara została wyznaczona za napad na milicjanta, a za włamanie do sklepu GS - 5 lat więzienia.
Z kolei Edward B. za współudział w napadzie na milicjanta miał być także skazany ma karę śmierci, a za pomoc w mordzie miał dostać dożywocie. Natomiast dla Władysława K. za udzielanie informacji i zachęcanie do napadu prokurator również żądał kary śmierci.
Ostatecznie tylko Stanisław G. został skazany na karę śmieci. Wyrok został wykonany w kaliskim więzieniu 4 października 1957 roku. Edward B. resztę życia miał spędzić w więzieniu. Jednak wyszedł po 25 latach. Obecnie mieszka na Śląsku i co kilka lat pojawia się w Popówku, gdzie odwiedza znajomych. Natomiast Władysław K. dostał 15 lat więzienia. Po odbyciu wyroku nie wrócił do Dobrzycy. Już nie żyje.
***
Artykuł - wydrukowany w "Życiu Pleszewa" w roku 2017 - oparty był na relacjach z rozpraw zawartych w „Gazecie Poznańskiej”: i „Ziemi Kaliskiej”.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.